Wiemy, że bardzo długo niczego nie było. Bardzo nam przykro z powodu, iż drogich czytelników tak haniebnie zaniedbujemy. Niestety, pozaniedbujemy jeszcze przez pewien czas, gdyż przez wakacyjne zamieszanie nie możemy się jakoś zgrać czasowo. Przepraszamy, wstydzimy się i dajemy na otarcie łez Viseryska w kwietnym wianku.
sobota, 27 lipca 2013
sobota, 25 maja 2013
Rozdział 10
Myśląc o
Stannisie Baratheonie, Loras sprowadzał wszystko do trzech prostych rzeczy:
fanatyk religijny, nieszkodliwy nudziarz, w przyszłości pewnie wyłysieje. Nie
uważał, by musiał poświęcać więcej uwagi bratu swojego chłopaka, bo i po co?
Owszem, twierdził on, że Loras zwiódł Renly’ego na „drogę grzechu i rozpusty” i
nie omieszkał mu o tym przypominać przy każdym spotkaniu, ale było to raczej
zabawne. Renly w pełni podzielał jego zdanie i razem doskonale bawili się
kosztem Stannisa.
Dlatego nawet nie był zdziwiony, gdy zobaczył Stannisa stojącego z wielkim transparentem pod szkołą , wykrzykującego prawicowe hasła i rozdającego ulotki kompletnie niezainteresowanym, zaspanym jeszcze uczniom.
-Cześć, Stasiu- przywitał się. –Co to takiego?
-Ulotki mające na celu uświadomić młodzieży, jakim złem jest sodomia, oddawanie się niewłaściwym osobom i życie w grzechu, oraz, że jedyną szansą na szczęście jest kroczenie drogą czystości i dobra.
Loras pokiwał mądrze głową.
-To brzmi jak coś, o czym nie mam ochoty słuchać nawet pięć sekund dłużej –oświadczył, po czym odwrócił się.
-Zaczekaj- Stannis złapał go za ramię.- Masz tu jedną. Albo nie. Weź trzy.
- Wezmę siedem. – Loras uśmiechnął się szeroko i załapał ulotki. Odchodząc, rzucił jeszcze przez ramię „pa, Stasiu” i posłał mu całusa. Z satysfakcją patrzył na czerwieniejącego ze złości i zawstydzenia Stannisa. Będzie miał o czym opowiedzieć Renly’emu. Już czuł nadchodzącą bekę, z niecierpliwością oczekiwał jego błyskotliwie złośliwych uwag. Niestety, ani w szatni, ani na korytarzu nie udało mu się spotkać swojego lubego, a dzwonek oznajmił, że już najwyższy czas udać się na lekcję biologii.
Dlatego nawet nie był zdziwiony, gdy zobaczył Stannisa stojącego z wielkim transparentem pod szkołą , wykrzykującego prawicowe hasła i rozdającego ulotki kompletnie niezainteresowanym, zaspanym jeszcze uczniom.
-Cześć, Stasiu- przywitał się. –Co to takiego?
-Ulotki mające na celu uświadomić młodzieży, jakim złem jest sodomia, oddawanie się niewłaściwym osobom i życie w grzechu, oraz, że jedyną szansą na szczęście jest kroczenie drogą czystości i dobra.
Loras pokiwał mądrze głową.
-To brzmi jak coś, o czym nie mam ochoty słuchać nawet pięć sekund dłużej –oświadczył, po czym odwrócił się.
-Zaczekaj- Stannis złapał go za ramię.- Masz tu jedną. Albo nie. Weź trzy.
- Wezmę siedem. – Loras uśmiechnął się szeroko i załapał ulotki. Odchodząc, rzucił jeszcze przez ramię „pa, Stasiu” i posłał mu całusa. Z satysfakcją patrzył na czerwieniejącego ze złości i zawstydzenia Stannisa. Będzie miał o czym opowiedzieć Renly’emu. Już czuł nadchodzącą bekę, z niecierpliwością oczekiwał jego błyskotliwie złośliwych uwag. Niestety, ani w szatni, ani na korytarzu nie udało mu się spotkać swojego lubego, a dzwonek oznajmił, że już najwyższy czas udać się na lekcję biologii.
Viserys
Targaryen był gwiazdą. Może nie wielką, ale taką początkującą. Wszystkie pary
oczu były skierowane na niego, żadne jego słowo, żaden ruch nie był ignorowany.
I co najważniejsze, miał z kim porozmawiać.
-…no i dał mi te ulotki, chcesz jedną? Proszę docenić kunszt photoshopowego artysty zanim wczytasz się w treść. Mam nadzieję, że nie padniesz ze śmiechu –opowiadał z przejęciem Loras.
Viserys wziął kartkę i przeleciał wzrokiem tekst.
-Co to za głupoty- skrzywił się.
- Nie głupoty, tylko prawda objawiona. Możesz pominąć wstęp, naprawdę zabawny jest trzeci akapit. – Loras ucieszony wskazał odpowiedni ustęp.
- „To, że pedała natychmiast po stosunku nie razi piorun ani mu penis nie usycha natychmiast, nie oznacza, że to, co robi, jest dobre.” – przeczytał Viserys i zamilkł skonsternowany, w szoku wpatrując się w ulotkę, z której mrugał do niego ogień na cześć R'hllora.
- Czyż to nie piękne?
- Nie jest trochę… za dobitne, jak na ulotkę religijną?
- Na każdą inną owszem. – Loras kiwnął głową. – Ale materiały Stannisa są jedyne w swoim rodzaju. Wyjątkowe. Piękne i bezcenne. No, powiedz mi, Viserysku, nie uschnął ci jeszcze penis?
Viserys zacisnął zęby. To był moment, w którym normalnie obudziłby się smok, ale ponieważ to Loras zapytał, Viserys powściągnął złość. Taka jego natura, należy mu wybaczać głupie żarty o seksualnym kontekście.
Niezręczną atmosferę przerwało zjawienie się Lokiego.
-Cześć, Vissie- przywitał się i pocałował Viserysa w policzek. Ten miał nadzieję, że nie skrzywił się za bardzo.
-No, masz swojego lubego. A mój gdzieś się chowa przede mną – Loras z dezaprobatą pokręcił głową.- Pójdę go poszukać. Niech i on się dowie, że jest grzesznikiem.
-…no i dał mi te ulotki, chcesz jedną? Proszę docenić kunszt photoshopowego artysty zanim wczytasz się w treść. Mam nadzieję, że nie padniesz ze śmiechu –opowiadał z przejęciem Loras.
Viserys wziął kartkę i przeleciał wzrokiem tekst.
-Co to za głupoty- skrzywił się.
- Nie głupoty, tylko prawda objawiona. Możesz pominąć wstęp, naprawdę zabawny jest trzeci akapit. – Loras ucieszony wskazał odpowiedni ustęp.
- „To, że pedała natychmiast po stosunku nie razi piorun ani mu penis nie usycha natychmiast, nie oznacza, że to, co robi, jest dobre.” – przeczytał Viserys i zamilkł skonsternowany, w szoku wpatrując się w ulotkę, z której mrugał do niego ogień na cześć R'hllora.
- Czyż to nie piękne?
- Nie jest trochę… za dobitne, jak na ulotkę religijną?
- Na każdą inną owszem. – Loras kiwnął głową. – Ale materiały Stannisa są jedyne w swoim rodzaju. Wyjątkowe. Piękne i bezcenne. No, powiedz mi, Viserysku, nie uschnął ci jeszcze penis?
Viserys zacisnął zęby. To był moment, w którym normalnie obudziłby się smok, ale ponieważ to Loras zapytał, Viserys powściągnął złość. Taka jego natura, należy mu wybaczać głupie żarty o seksualnym kontekście.
Niezręczną atmosferę przerwało zjawienie się Lokiego.
-Cześć, Vissie- przywitał się i pocałował Viserysa w policzek. Ten miał nadzieję, że nie skrzywił się za bardzo.
-No, masz swojego lubego. A mój gdzieś się chowa przede mną – Loras z dezaprobatą pokręcił głową.- Pójdę go poszukać. Niech i on się dowie, że jest grzesznikiem.
Niestety,
Renly'ego nie było w żadnym z zazwyczaj okupowanych przez niego miejsc. Ani na
dziedzińcu, ani w kawiarence, ani w toalecie, ani nawet na stołówce. W końcu
zdesperowany Loras zajrzał do biblioteki i tam dopiero odnalazł swojego
chłopaka. Nietypowo dla niego, siedział przy stoliku ukrytym za regałem z
literaturą gleboznawczą i z uwagą stukał w klawisze swojego maca, co chwilę
sprawdzając coś w leżącym obok opasłym tomie.
-Renly- Loras odezwał się po dłuższej chwili. Chłopak oderwał wzrok od kartki i spojrzał na niego bez zainteresowania. –Ty… czytasz książkę. Co się stało?
-Dlaczego miałbym nie czytać –burknął Renly i powrócił do lektury.
-Nigdy dotąd nie robiłeś tego, jeśli nie musiałeś. A teraz czytasz. Co się stało?
Renly wzruszył ramionami.
-Po prostu… po prostu zrozumiałem, że nie przeżywam swojego życia tak, jak powinienem i mój umysł gnije. Widzisz, już wiem, że zmitrężyłem dotychczasowy żywot. Całe gimnazjum, pół liceum przebalowałem, pozwalając na marnowanie się możliwości, rozkład intelektualny i moralny...
„Rozkład moralny” zaniepokoił Lorasa. Tak trudne słowo jak „mitrężyć” też. Brzmiało jak żywcem wyjęte z jednej z ulotek Stannisa. Indoktrynacja Renly'ego wydawała mu się niemożliwa, ale co, jeśli Stannis odniósł sukces? Nie zamierzał patrzeć na to bezczynnie. Trzeba działać.
-Jeśli ci zależy, w porządku. Będę cię wspierać i co tam jeszcze powinno się robić w takiej sytuacji. - pocałował Renly'ego w policzek, licząc na to, że dalej wszystko samo się ułoży i nie będą musieli rozmawiać na nieprzyjemne tematy, zajęci czymś innym. Swoją drogą, wymienianie się płynami fizjologicznymi w bibliotece byłoby zupełnie nowym doświadczeniem.
Niestety, Renly siedział sztywny jak Stannis (lepszego porównania, uznał Loras, nie uda się znaleźć) i nawet się nie uśmiechnął. Zrezygnowany Loras przysunął sobie krzesło i usiadł obok. Zostaje jeszcze nabijanie się ze Stannisa – to zawsze należało do ich wspólnych zainteresowań. Opowiedział Renly'emu o jego bracie rozdającym pod szkołą ulotki, o transparencie i hasłach, a nawet wyciągnął dowód rzeczowy i przytoczył swój ukochany akapit. Wszystko to na nic. Renly, jak nie on, nie odezwał się nawet słówkiem, nie zaśmiał się. Jedynie z każdym zdaniem wypowiadanym przez Lorasa stawał się coraz bledszy.
-Muszę już iść. - rzucił w końcu, przerywając Lorasowi wywód o naturze usychających członków u homoseksualistów. - Muszę jeszcze porozmawiać z profesor Tully.
- No trudno. To widzimy się po lekcjach?
-Dziś nie mogę. Mam mnóstwo pracy. - Renly, zakłopotany, nie patrzył na Lorasa, zajęty pakowaniem książki i komputera do torby. Zarzucił ją na ramie i nawet nie pocałowawszy Lorasa ruszył do wyjścia.
- To cześć. - rzucił jeszcze przez ramię.
-Cześć- odpowiedział cicho Loras, tępo wpatrując się w blat stołu. Miał nieodparte wrażenie, że traci Renly’ego. I bardzo, ale to bardzo mu się to nie podobało.
Za zdanie o usychających penisach dziękujemy portalowi fronda.pl
-Renly- Loras odezwał się po dłuższej chwili. Chłopak oderwał wzrok od kartki i spojrzał na niego bez zainteresowania. –Ty… czytasz książkę. Co się stało?
-Dlaczego miałbym nie czytać –burknął Renly i powrócił do lektury.
-Nigdy dotąd nie robiłeś tego, jeśli nie musiałeś. A teraz czytasz. Co się stało?
Renly wzruszył ramionami.
-Po prostu… po prostu zrozumiałem, że nie przeżywam swojego życia tak, jak powinienem i mój umysł gnije. Widzisz, już wiem, że zmitrężyłem dotychczasowy żywot. Całe gimnazjum, pół liceum przebalowałem, pozwalając na marnowanie się możliwości, rozkład intelektualny i moralny...
„Rozkład moralny” zaniepokoił Lorasa. Tak trudne słowo jak „mitrężyć” też. Brzmiało jak żywcem wyjęte z jednej z ulotek Stannisa. Indoktrynacja Renly'ego wydawała mu się niemożliwa, ale co, jeśli Stannis odniósł sukces? Nie zamierzał patrzeć na to bezczynnie. Trzeba działać.
-Jeśli ci zależy, w porządku. Będę cię wspierać i co tam jeszcze powinno się robić w takiej sytuacji. - pocałował Renly'ego w policzek, licząc na to, że dalej wszystko samo się ułoży i nie będą musieli rozmawiać na nieprzyjemne tematy, zajęci czymś innym. Swoją drogą, wymienianie się płynami fizjologicznymi w bibliotece byłoby zupełnie nowym doświadczeniem.
Niestety, Renly siedział sztywny jak Stannis (lepszego porównania, uznał Loras, nie uda się znaleźć) i nawet się nie uśmiechnął. Zrezygnowany Loras przysunął sobie krzesło i usiadł obok. Zostaje jeszcze nabijanie się ze Stannisa – to zawsze należało do ich wspólnych zainteresowań. Opowiedział Renly'emu o jego bracie rozdającym pod szkołą ulotki, o transparencie i hasłach, a nawet wyciągnął dowód rzeczowy i przytoczył swój ukochany akapit. Wszystko to na nic. Renly, jak nie on, nie odezwał się nawet słówkiem, nie zaśmiał się. Jedynie z każdym zdaniem wypowiadanym przez Lorasa stawał się coraz bledszy.
-Muszę już iść. - rzucił w końcu, przerywając Lorasowi wywód o naturze usychających członków u homoseksualistów. - Muszę jeszcze porozmawiać z profesor Tully.
- No trudno. To widzimy się po lekcjach?
-Dziś nie mogę. Mam mnóstwo pracy. - Renly, zakłopotany, nie patrzył na Lorasa, zajęty pakowaniem książki i komputera do torby. Zarzucił ją na ramie i nawet nie pocałowawszy Lorasa ruszył do wyjścia.
- To cześć. - rzucił jeszcze przez ramię.
-Cześć- odpowiedział cicho Loras, tępo wpatrując się w blat stołu. Miał nieodparte wrażenie, że traci Renly’ego. I bardzo, ale to bardzo mu się to nie podobało.
Za zdanie o usychających penisach dziękujemy portalowi fronda.pl
piątek, 3 maja 2013
Przeprosiny III
Rozdziału nie ma. Będzie z całą pewnością, ale ta pora jeszcze nie nadeszła. Przepraszamy więc, dziękujemy za cierpliwość i dajemy pana Finna na jednorożcu na pocieszenie.
piątek, 12 kwietnia 2013
Rozdział 9
-No, to ten…
właśnie tu mieszkam… -powiedział cicho Viserys, otwierając furtkę.
Loki popatrzył na niego przyjaźnie i uśmiechnął się.
-Ładny ogród –stwierdził.
Viserys zestresowany przygryzł wargę. Pierwszy raz ktoś przychodził specjalnie do niego.
-To… wejdź, a ja zamknę –wymamrotał.
Loki posłusznie podążył przed siebie, rozglądając się z ciekawością. Litościwie nie skomentował faktu, że Viserys ze zdenerwowania nie mógł trafić w dziurkę od klucza.
Już miał dzwonić do drzwi, kiedy Viserys własnym ciałem niemal zasłonił dzwonek i z desperacją w oczach wepchnął klucz do zamka.
- Ja otworzę. Pies się denerwuje, kiedy ktoś dzwoni. Szczeka. – dodał, żeby się wytłumaczyć. Loki wzruszył ramionami. Skoro to takie ważne, żeby pies siedział cicho, niech mu będzie.
Najwyraźniej jednak pies za nic miał sobie środki ostrożności i kiedy tylko znaleźli się w przedpokoju, wypadł na nich szczekając i broniąc domu z całą swoją jamniczą determinacją.
- Smoczuś, cicho bądź! - fuknął Viserys, ale pies nie zwracał uwagi na polecenia właściciela.
-Jaki śliczy –zachwycił się Loki i wyciągnął rękę, by go pogłaskać. Smoczuś zręcznie ją wyminął, po czym z podziwu godnym poświęceniem rzucił się na stopę wroga, na szczęście nadal obutą w adidasa.
-Smoczuś! Tak nie wolno! Loki jest twoim gościem, nie możesz go gryźć. Już, na miejsce –krzyknął Viserys. Jamnik niechętnie się wycofał, wciąż jednak powarkując. –Przepraszam.
-Nie szkodzi –powiedział Loki. –Gdzie się mogę…
-Gdzie chcesz –Viserys rozejrzał się. Wyglądało na to, że nikogo nie było. Dzięki Bogu. Nie oznaczało to bynajmniej, że mógł beztrosko pozwolić Lokiemu łazić po domu. Należało go przetransportować do jego pokoju zanim Dany i Rhaegar wrócą. Tego tylko brakowało, żeby zaczęli rozmawiać z nim, zadawać pytania i, co najgorsze, powiedzieli, że on, Viserys, nigdy nie miewał gości. To byłoby upokarzające.
Poczekał aż Loki zdejmie buty i powiedział:
-No, to chodźmy do mnie.
Z niepokojem wyjrzał przez okno. Tak, idą. I to oboje. Już zamykają za sobą furtkę. A Lokiemu raczej się nie spieszy. No cóż, trzeba coś z tym zrobić- nadzwyczajna sytuacja wymaga nadzwyczajnych środków.
-Tędy, proszę, tędy- ujął Lokiego za rękę i pociągnął w kierunku schodów. Trzeba go ukryć przed rodzeństwem. Ukryć za wszelką cenę.
Loki najwyraźniej był zszokowany taką poufałością, Viserys wcale mu się nie dziwił. Po nietypowej propozycji, jaką usłyszał, może nie werbalnie, ale na pewno używając mowy ciała, przekazywał mu „nie tknąłbym cię nawet kijem przez szmatę, nawet gdyby za to płacili”.
„Udało się” odetchnął z ulgą, zatrzaskując za sobą drzwi pokoju. Jednak w tym momencie inna rzecz wywołała w nim kolejny wybuch paniki. Czy posprzątał? I czy na pewno schował wszystkie potencjalnie kompromitujące rzeczy? A co najważniejsze, czy majtki nie leżą gdzieś na wierzchu? Szybkie przebiegnięcie wzrokiem po pokoju uspokoiło go. Może nie był on w idealnym porządku, ale to nawet lepiej. Loki by jeszcze pomyślał, że obchodzi go jego opinia i specjalnie starał się dobrze wypaść.
Nagle coś sobie przypomniał. Musi zachować chociaż pozory gościnności.
-Napijesz się herbaty? –zapytał.
-Nie, dzięki.
Viserys odetchnął z ulgą. Perspektywa zostawienia gościa samego w swoim pokoju niezbyt go pociągała.
Tymczasem z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wpatrywał się on w jakiś punkt. Viserys z przestrachem podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.
I zdjęła go groza.
-Czy to… - odezwał się w końcu Loki.
-Tak, mojego małego kuzyna. Czasem tu wpada i wtedy mu czytam – odpowiedział szybko Viserys i kopnął pięknie ilustrowane wydanie legendy o Smoku Wawelskim pod łóżko, bu usunąć żenujący obiekt z pola widzenia nowo nabytego absztyfikanta. Właśnie, absztyfikanta. Viserys spędził cały weekend chodząc po pokoju tam i z powrotem, rozważając wszelkie za i przeciw propozycji Lokiego, turlając się po łóżku i podłodze, wrzeszcząc na Dany, kiedy ośmielała się zakłócać jego rozmyślania takimi głupotami jak pytanie, czy zejdzie na obiad, albo przynoszeniem świeżego prania.
W końcu jednak wygrała jego ambicja uznająca, że korona na jego głowie wyglądać będzie perfekcyjnie, nawet, jeśli jest z plastiku.
- Może usiądziesz?
Podejrzliwie spoglądając na poduszkę ze smokiem, Loki rozsiadł się na łóżku. Widząc to, Viserys usiadł na obrotowym krześle. Im dalej od absztyfikanta, tym lepiej. Poza tym, równomierne bujanie się na boki uspokajało.
-Chyba powinniśmy uzgodnić wszystko –zaczął Loki.
-Tak.
-Po pierwsze, powinniśmy pójść gdzieś w plener i zrobić sobie kilka zdjęć razem. Myślę, że twój ogród będzie odpowiedni. I ustawimy je sobie na profilowe, mam nadzieję, że to oczywiste. Na tło też.
-Nie –sprzeciwił się Viserys. –Profilowe tak, ale nie zrezygnuję z mojego smoka w tle.
Loki zdumiony uniósł brwi.
-No… dobrze. To dalej. W dni parzyste będę wstawiał ci tablicę piosenki o miłości, w nieparzyste ty mnie. Pasuje?
-Pasuje.
- Tylko zachowajmy klasę. Nie wyskakuj mi z żadnym disco polo, Italo disco, czy innym szajsem.
- Za kogo mnie masz? – Viserys prychnął urażony i ze złością obrócił się na krześle. – Mam ci wstawiać serduszka na tablicę?
- Wspaniały pomysł. – Loki naprawdę wydawał się zachwycony. Wyciągnął kalendarzyk i zaczął coś notować. - Musimy też pokazywać się razem. Przy innych. – podniósł wzrok znad notatek. – Nie możesz uciekać za każdym razem, kiedy podejdę bliżej.
Viserys nie wydawał się być przekonany. Bujał się tylko na krześle i łypał na Lokiego.
- Byłoby nieźle, gdybyś nie wzdrygał się, kiedy cię przytulę albo wezmę za rękę. O tym, że od czasu do czasu sam mógłbyś to zrobić, nawet nie wspominam.
„Właśnie to zrobiłem, kretynie” pomyślał Viserys.
-Masz czas w czwartek? Po próbie moglibyśmy razem gdzieś pójść.
-No dobra.
- Tylko ubierz się ładnie. I mógłbyś się trochę więcej uśmiechać, cieszyć i tak dalej. Rozumiesz, co mam na myśli? Ludzie muszą uwierzyć. Musisz być prawdziwy, nie zapominać się i nie wychodzić z roli nawet, jeśli nie ma mnie w pobliżu. A częścią bycia świeżutką zakochaną parą jest epatowanie swoim szczęściem na innych tak, żeby poczuli, że oddaliby wiele za to, by być na twoim miejscu. Albo doprowadzić ich do mentalnych wymiotów.
Viserys niechętnie skinął głową.
- To już wszystko?
Loki przez chwilę studiował notatki.
- Zdrobnienia! Musimy zacząć używać zdrobnień.
- Masz na myśli psiaczki, misiaczki, serduszka i inne słonka? – sama wizja przerażała Viserysa i napawała go nieopisanym obrzydzeniem.
- Dokładnie.
- A mogę cię nazywać smoczusiem?
- Czy przypadkiem twój pies się tak nie nazywa?
- No, tak... - Viserys nie patrzył mu w oczy, najwyraźniej trochę zażenowany. - Ale wtedy mi będzie łatwiej. Pomyślę o Smoczusiu i lepiej zniosę to całe przytulanie.
-No, dobrze, ale musisz naprawdę przekonywująco się cieszyć z faktu przytulania mnie. Będę ci mówił Vissie.
-Że, przepraszam, jak?
-Vissie. To brzmi rozkosznie.
Viserys uśmiechnął się szeroko, przezwyciężając chęć uczynienia Lokiemu czegoś strasznego.
„Musisz grać, wszyscy muszą uwierzyć.”
-Jasne. Nie ma problemu.
Loki popatrzył na niego przyjaźnie i uśmiechnął się.
-Ładny ogród –stwierdził.
Viserys zestresowany przygryzł wargę. Pierwszy raz ktoś przychodził specjalnie do niego.
-To… wejdź, a ja zamknę –wymamrotał.
Loki posłusznie podążył przed siebie, rozglądając się z ciekawością. Litościwie nie skomentował faktu, że Viserys ze zdenerwowania nie mógł trafić w dziurkę od klucza.
Już miał dzwonić do drzwi, kiedy Viserys własnym ciałem niemal zasłonił dzwonek i z desperacją w oczach wepchnął klucz do zamka.
- Ja otworzę. Pies się denerwuje, kiedy ktoś dzwoni. Szczeka. – dodał, żeby się wytłumaczyć. Loki wzruszył ramionami. Skoro to takie ważne, żeby pies siedział cicho, niech mu będzie.
Najwyraźniej jednak pies za nic miał sobie środki ostrożności i kiedy tylko znaleźli się w przedpokoju, wypadł na nich szczekając i broniąc domu z całą swoją jamniczą determinacją.
- Smoczuś, cicho bądź! - fuknął Viserys, ale pies nie zwracał uwagi na polecenia właściciela.
-Jaki śliczy –zachwycił się Loki i wyciągnął rękę, by go pogłaskać. Smoczuś zręcznie ją wyminął, po czym z podziwu godnym poświęceniem rzucił się na stopę wroga, na szczęście nadal obutą w adidasa.
-Smoczuś! Tak nie wolno! Loki jest twoim gościem, nie możesz go gryźć. Już, na miejsce –krzyknął Viserys. Jamnik niechętnie się wycofał, wciąż jednak powarkując. –Przepraszam.
-Nie szkodzi –powiedział Loki. –Gdzie się mogę…
-Gdzie chcesz –Viserys rozejrzał się. Wyglądało na to, że nikogo nie było. Dzięki Bogu. Nie oznaczało to bynajmniej, że mógł beztrosko pozwolić Lokiemu łazić po domu. Należało go przetransportować do jego pokoju zanim Dany i Rhaegar wrócą. Tego tylko brakowało, żeby zaczęli rozmawiać z nim, zadawać pytania i, co najgorsze, powiedzieli, że on, Viserys, nigdy nie miewał gości. To byłoby upokarzające.
Poczekał aż Loki zdejmie buty i powiedział:
-No, to chodźmy do mnie.
Z niepokojem wyjrzał przez okno. Tak, idą. I to oboje. Już zamykają za sobą furtkę. A Lokiemu raczej się nie spieszy. No cóż, trzeba coś z tym zrobić- nadzwyczajna sytuacja wymaga nadzwyczajnych środków.
-Tędy, proszę, tędy- ujął Lokiego za rękę i pociągnął w kierunku schodów. Trzeba go ukryć przed rodzeństwem. Ukryć za wszelką cenę.
Loki najwyraźniej był zszokowany taką poufałością, Viserys wcale mu się nie dziwił. Po nietypowej propozycji, jaką usłyszał, może nie werbalnie, ale na pewno używając mowy ciała, przekazywał mu „nie tknąłbym cię nawet kijem przez szmatę, nawet gdyby za to płacili”.
„Udało się” odetchnął z ulgą, zatrzaskując za sobą drzwi pokoju. Jednak w tym momencie inna rzecz wywołała w nim kolejny wybuch paniki. Czy posprzątał? I czy na pewno schował wszystkie potencjalnie kompromitujące rzeczy? A co najważniejsze, czy majtki nie leżą gdzieś na wierzchu? Szybkie przebiegnięcie wzrokiem po pokoju uspokoiło go. Może nie był on w idealnym porządku, ale to nawet lepiej. Loki by jeszcze pomyślał, że obchodzi go jego opinia i specjalnie starał się dobrze wypaść.
Nagle coś sobie przypomniał. Musi zachować chociaż pozory gościnności.
-Napijesz się herbaty? –zapytał.
-Nie, dzięki.
Viserys odetchnął z ulgą. Perspektywa zostawienia gościa samego w swoim pokoju niezbyt go pociągała.
Tymczasem z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wpatrywał się on w jakiś punkt. Viserys z przestrachem podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.
I zdjęła go groza.
-Czy to… - odezwał się w końcu Loki.
-Tak, mojego małego kuzyna. Czasem tu wpada i wtedy mu czytam – odpowiedział szybko Viserys i kopnął pięknie ilustrowane wydanie legendy o Smoku Wawelskim pod łóżko, bu usunąć żenujący obiekt z pola widzenia nowo nabytego absztyfikanta. Właśnie, absztyfikanta. Viserys spędził cały weekend chodząc po pokoju tam i z powrotem, rozważając wszelkie za i przeciw propozycji Lokiego, turlając się po łóżku i podłodze, wrzeszcząc na Dany, kiedy ośmielała się zakłócać jego rozmyślania takimi głupotami jak pytanie, czy zejdzie na obiad, albo przynoszeniem świeżego prania.
W końcu jednak wygrała jego ambicja uznająca, że korona na jego głowie wyglądać będzie perfekcyjnie, nawet, jeśli jest z plastiku.
- Może usiądziesz?
Podejrzliwie spoglądając na poduszkę ze smokiem, Loki rozsiadł się na łóżku. Widząc to, Viserys usiadł na obrotowym krześle. Im dalej od absztyfikanta, tym lepiej. Poza tym, równomierne bujanie się na boki uspokajało.
-Chyba powinniśmy uzgodnić wszystko –zaczął Loki.
-Tak.
-Po pierwsze, powinniśmy pójść gdzieś w plener i zrobić sobie kilka zdjęć razem. Myślę, że twój ogród będzie odpowiedni. I ustawimy je sobie na profilowe, mam nadzieję, że to oczywiste. Na tło też.
-Nie –sprzeciwił się Viserys. –Profilowe tak, ale nie zrezygnuję z mojego smoka w tle.
Loki zdumiony uniósł brwi.
-No… dobrze. To dalej. W dni parzyste będę wstawiał ci tablicę piosenki o miłości, w nieparzyste ty mnie. Pasuje?
-Pasuje.
- Tylko zachowajmy klasę. Nie wyskakuj mi z żadnym disco polo, Italo disco, czy innym szajsem.
- Za kogo mnie masz? – Viserys prychnął urażony i ze złością obrócił się na krześle. – Mam ci wstawiać serduszka na tablicę?
- Wspaniały pomysł. – Loki naprawdę wydawał się zachwycony. Wyciągnął kalendarzyk i zaczął coś notować. - Musimy też pokazywać się razem. Przy innych. – podniósł wzrok znad notatek. – Nie możesz uciekać za każdym razem, kiedy podejdę bliżej.
Viserys nie wydawał się być przekonany. Bujał się tylko na krześle i łypał na Lokiego.
- Byłoby nieźle, gdybyś nie wzdrygał się, kiedy cię przytulę albo wezmę za rękę. O tym, że od czasu do czasu sam mógłbyś to zrobić, nawet nie wspominam.
„Właśnie to zrobiłem, kretynie” pomyślał Viserys.
-Masz czas w czwartek? Po próbie moglibyśmy razem gdzieś pójść.
-No dobra.
- Tylko ubierz się ładnie. I mógłbyś się trochę więcej uśmiechać, cieszyć i tak dalej. Rozumiesz, co mam na myśli? Ludzie muszą uwierzyć. Musisz być prawdziwy, nie zapominać się i nie wychodzić z roli nawet, jeśli nie ma mnie w pobliżu. A częścią bycia świeżutką zakochaną parą jest epatowanie swoim szczęściem na innych tak, żeby poczuli, że oddaliby wiele za to, by być na twoim miejscu. Albo doprowadzić ich do mentalnych wymiotów.
Viserys niechętnie skinął głową.
- To już wszystko?
Loki przez chwilę studiował notatki.
- Zdrobnienia! Musimy zacząć używać zdrobnień.
- Masz na myśli psiaczki, misiaczki, serduszka i inne słonka? – sama wizja przerażała Viserysa i napawała go nieopisanym obrzydzeniem.
- Dokładnie.
- A mogę cię nazywać smoczusiem?
- Czy przypadkiem twój pies się tak nie nazywa?
- No, tak... - Viserys nie patrzył mu w oczy, najwyraźniej trochę zażenowany. - Ale wtedy mi będzie łatwiej. Pomyślę o Smoczusiu i lepiej zniosę to całe przytulanie.
-No, dobrze, ale musisz naprawdę przekonywująco się cieszyć z faktu przytulania mnie. Będę ci mówił Vissie.
-Że, przepraszam, jak?
-Vissie. To brzmi rozkosznie.
Viserys uśmiechnął się szeroko, przezwyciężając chęć uczynienia Lokiemu czegoś strasznego.
„Musisz grać, wszyscy muszą uwierzyć.”
-Jasne. Nie ma problemu.
piątek, 8 marca 2013
Rozdział 8
- Źleee!!!
Viserys skrzywił się i zasłonił uszy. Sandor Clegane miał wyjątkowo doniosły głos.
- Znowu wychodzisz w nieodpowiednim momencie! A tak w ogóle, to jeśli na następną próbę nie nauczycie się tekstu, zabiję was! Wszystkich!
Meera Reed w milczeniu pokiwała głową, bojąc się odpowiedzieć. To była dopiero pierwsza próba, a Clegane rzucił o ścianę już trzema osobami.
- No i czego tak stoisz i nic nie mówisz?!
Viserys cieszył się, że to nie była jego scena i może sobie siedzieć przy wejściu, daleko od Sandora. Niestety, to oznaczało, że musiał wysłuchiwać jak przyrodni brat Robba Starka nieudolnie usiłuje poderwać dziewczynę z radiowęzła. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Jeszcze raz przejrzał tekst. Jak to dobrze, że cały zeszły tydzień poświęcił na nauczenie się roli na pamięć. Co prawda, odbiło się to na ilości snu, ale było warto. Znów ich olśni i Clegane nie będzie miał się do czego przyczepić.
- Ej, Targaryen! – Viserys ze złością spojrzał na Jona „chcę-być-Starkiem” Snowa. – Teraz ty wchodzisz.
Natychmiast zerwał się z miejsca, wcisnął chłopakowi swój tekst i, zwolniwszy kroku, wyszedł na scenę. Zrobił kilka kroków i zaczął śpiewać. Znów czuł rosnącą w nim radość, euforię, nieziemską ekstazę…
- Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! O oktawę za wysoko! Oktawę!!! – Sandor miotał się przed sceną. – Rozumiesz, co to znaczy!?
Viserys zacisnął zęby, westchnął i zaczął jeszcze raz.
- Targaryen, jeśli się nie postarasz, to cię stąd na zbity pysk wywalę! Co to w ogóle ma być? Lekko, lekko, masz płynąć!
Viserys posłał mu mordercze spojrzenie. Ogar był o krok od obudzenia smoka.
- A ja sądzę, że tak nawet brzmi lepiej - usłyszeli. Smok nawet nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto to powiedział. – Viserys powinien pokazać pełnię swoich umiejętności. Założę się, że wszyscy będą zachwyceni.
„Idź stąd, idź stąd, idź stąd” Viserys szeptał obsesyjnie w myślach.
- Nie sądzę. – uznał, że przykopanie Laufeysonowi jest na tyle kuszące, że jest w stanie sam się upokorzyć. – Sandor ma rację. Zacznę jeszcze raz.
Przez chwilę cieszył się zawstydzoną miną Lokiego, ale szybko pożałował swojej decyzji. Clegane wydarł się ponownie.
- Może i udało ci się zejść o tę oktawę, ale gdzie, do cholery, podziałeś emocje?! To jest UDAWANE! Słyszysz mnie?! – Twarz Ogara zrobiła się czerwona, wyglądał jakby zaraz miał wybuchnąć. Dosłownie. I rozlecieć się na małe, mokre, ohydnie krwiste kawałeczki.
Viserys skinął głową, zaczął jeszcze raz. Niestety, tym razem wcale nie poszło mu lepiej. Kolejnym też nie (przynajmniej według reżysera, on sam uznał, że zrobił postępy). W końcu Clegane machnął na to ręką, spojrzał na zegarek i kazał mu zejść. Bo Sansa Stark musi przećwiczyć swój numer. A właściwie swój, Daenerys, Margaery i Cersei, ale nikt nie miał odwagi przypomnieć o tym wściekłemu Sandorowi.
Viserys skierował swoje kroki do miejsca przy drzwiach (niestety nadal okupowanego przez Jona Snowa i jego rudy obiekt westchnień).
- Jak myślisz, zdążymy przećwiczyć dzisiaj naszą scenę? - Loki z podziwu godną determinacją usiłował nawiązać z Viserysem jakiś bliższy kontakt.
„Oby nie.”
- Nie wiem, zobaczymy.
- Im szybciej się za to weźmiemy, tym lepiej - uśmiechnął się Loki. – Wiesz, naprawdę myślę, że dobrze to zaśpiewałeś.
„To oczywiste, że dobrze zaśpiewałem, jestem smokiem, nędzny plebejuszu.”
- Dziękuję. - Viserys wymusił na sobie skromny uśmiech.
- Ładnie wyglądasz, kiedy się uśmiechasz.
Przez chwilę nie docierał do niego sens słów. Kiedy wreszcie zrozumiał, spojrzał na Lokiego w szczerym zdumieniu.
- Powinieneś częściej się uśmiechać. – dodał niespeszony i popatrzył na niego jakoś tak dziwnie. Wywołało to w Viserysie nieprzyjemne odczucia. Cała ta sytuacja zaczynała mu się nie podobać.
- Nie sądzę. – odpowiedział starając się, żeby w jego głosie pobrzmiewał lód. – Ludzie nie zasługują na mój uśmiech.
- Im więcej poznajesz świat, tym mniej ci się podoba, a każdy dzień utwierdza cię w przekonaniu o ludzkiej niestałości. Czyż nie tak, drogi Viserysie?
Viserys czuł, że z tą wypowiedzią coś było zdecydowanie nie tak. I jeszcze ten „drogi Viserys”. Nawet jego babcia nie zwracała się tak do ludzi. Miał ochotę uciec. Daleko i szybko. Ale próba wciąż trwała i nie mógł wyjść, nawet symulując chorobę. Clegane by go zabił.
- Możliwe.
- Chciałbyś może pójść ze mną na kawę do automatu na parterze?
- Nie. – odpowiedź Viserysa była stanowcza.
- Dlaczego nie?
- Możemy iść, jeśli chcesz, żeby Sandor nas oskalpował.
Loki rozpromienił się. Viserys nie rozumiał dlaczego, przecież jego odpowiedź była taka ironiczna i sarkazm wprost się z niej wylewał.
- To pójdziemy później. Niedawno otworzyli nową kawiarnię, bardzo mi się spodobała. Zabiorę cię tam.
Viserys nie powiedział nic. Dyskusje z plebsem zdecydowanie są czymś, czego smok powinien się brzydzić. Nagle Loki przysunął się bliżej.
- Wiesz… - zaczął. – Od pewnego czasu chcę ci coś powiedzieć. Nie musisz odpowiadać od razu, ale też nie chciałbym, żebyś się zastanawiał zbyt długo.
Viserys zamrugał nerwowo i odsunął się. Co on sobie myśli? I czego w ogóle chce? Zaczynał mieć nieprzyjemne podejrzenia. Na pewno znowu z niego żartują. Zaraz Loki powie coś obrzydliwe obraźliwego, obudzi smoka i będzie po wszystkim. Clegane ich zabije.
Wziął głęboki oddech i zaczął liczyć od pięćdziesięciu do zera. Nie może się zdenerwować, nie może pozwolić smokowi na przebudzenie. Milczał, liczył i oddychał.
Loki znów przysunął się bliżej i znów spojrzał na niego dziwnie. Bardzo, bardzo dziwnie.
- Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a przystojnemu, zdolnemu i popularnemu chłopakowi brak do szczęścia tylko absztyfikanta.
Viserys zmarszczył brwi. Co się dzieje? Co on właśnie powiedział? I dlaczego tak? A dlaczego nie inaczej? I po co? Miliony pytań galopowały przez srebrnowłosą głowę Viserysa.
Loki ma plan. To było do przewidzenia. Te uśmiechy, te rozmowy, wspólne powroty do domu przez cały ostatni tydzień… To wszystko nie mogło być bezinteresowne.
- I tym absztyfikantem masz być ty.
Loki uśmiechnął się.
- Twoja zdolność wyciągania właściwych wniosków jest zdumiewająca - powiedział.
Viserys nie wiedział, co odpowiedzieć. Sama myśl napawała go obrzydzeniem. Tak z Laufeysonem? Fuj! I czemu niby miałby się zgadzać? Jak się świr zakochał, to powinien był wybrać kogoś, kto nie darzy go nienawiścią.
- Nawet cię nie lubię. Jak chcesz zmienić sobie status na facebooku, znajdź kogoś innego.
Loki popatrzył na niego z wyższością i położył mu dłoń na ramieniu. Viserys miał ochotę strząsnąć ją natychmiast.
- To, czy mnie lubisz, nie ma tu nic do rzeczy. Pomyśl, ile mógłbyś na tym zyskać.
- Ja mógłbym zyskać? Czy może ty? Co niby miałbym z takiego… - skrzywił się lekko – związku?
- Pod koniec marca urządza się bal wiosenny. Na którym co roku wybiera się króla i królową szkoły. Jeśli to dobrze rozegramy, mój drogi Viserysie, te tytuły będą nasze.
Viserys skrzywił się i zasłonił uszy. Sandor Clegane miał wyjątkowo doniosły głos.
- Znowu wychodzisz w nieodpowiednim momencie! A tak w ogóle, to jeśli na następną próbę nie nauczycie się tekstu, zabiję was! Wszystkich!
Meera Reed w milczeniu pokiwała głową, bojąc się odpowiedzieć. To była dopiero pierwsza próba, a Clegane rzucił o ścianę już trzema osobami.
- No i czego tak stoisz i nic nie mówisz?!
Viserys cieszył się, że to nie była jego scena i może sobie siedzieć przy wejściu, daleko od Sandora. Niestety, to oznaczało, że musiał wysłuchiwać jak przyrodni brat Robba Starka nieudolnie usiłuje poderwać dziewczynę z radiowęzła. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Jeszcze raz przejrzał tekst. Jak to dobrze, że cały zeszły tydzień poświęcił na nauczenie się roli na pamięć. Co prawda, odbiło się to na ilości snu, ale było warto. Znów ich olśni i Clegane nie będzie miał się do czego przyczepić.
- Ej, Targaryen! – Viserys ze złością spojrzał na Jona „chcę-być-Starkiem” Snowa. – Teraz ty wchodzisz.
Natychmiast zerwał się z miejsca, wcisnął chłopakowi swój tekst i, zwolniwszy kroku, wyszedł na scenę. Zrobił kilka kroków i zaczął śpiewać. Znów czuł rosnącą w nim radość, euforię, nieziemską ekstazę…
- Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! O oktawę za wysoko! Oktawę!!! – Sandor miotał się przed sceną. – Rozumiesz, co to znaczy!?
Viserys zacisnął zęby, westchnął i zaczął jeszcze raz.
- Targaryen, jeśli się nie postarasz, to cię stąd na zbity pysk wywalę! Co to w ogóle ma być? Lekko, lekko, masz płynąć!
Viserys posłał mu mordercze spojrzenie. Ogar był o krok od obudzenia smoka.
- A ja sądzę, że tak nawet brzmi lepiej - usłyszeli. Smok nawet nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto to powiedział. – Viserys powinien pokazać pełnię swoich umiejętności. Założę się, że wszyscy będą zachwyceni.
„Idź stąd, idź stąd, idź stąd” Viserys szeptał obsesyjnie w myślach.
- Nie sądzę. – uznał, że przykopanie Laufeysonowi jest na tyle kuszące, że jest w stanie sam się upokorzyć. – Sandor ma rację. Zacznę jeszcze raz.
Przez chwilę cieszył się zawstydzoną miną Lokiego, ale szybko pożałował swojej decyzji. Clegane wydarł się ponownie.
- Może i udało ci się zejść o tę oktawę, ale gdzie, do cholery, podziałeś emocje?! To jest UDAWANE! Słyszysz mnie?! – Twarz Ogara zrobiła się czerwona, wyglądał jakby zaraz miał wybuchnąć. Dosłownie. I rozlecieć się na małe, mokre, ohydnie krwiste kawałeczki.
Viserys skinął głową, zaczął jeszcze raz. Niestety, tym razem wcale nie poszło mu lepiej. Kolejnym też nie (przynajmniej według reżysera, on sam uznał, że zrobił postępy). W końcu Clegane machnął na to ręką, spojrzał na zegarek i kazał mu zejść. Bo Sansa Stark musi przećwiczyć swój numer. A właściwie swój, Daenerys, Margaery i Cersei, ale nikt nie miał odwagi przypomnieć o tym wściekłemu Sandorowi.
Viserys skierował swoje kroki do miejsca przy drzwiach (niestety nadal okupowanego przez Jona Snowa i jego rudy obiekt westchnień).
- Jak myślisz, zdążymy przećwiczyć dzisiaj naszą scenę? - Loki z podziwu godną determinacją usiłował nawiązać z Viserysem jakiś bliższy kontakt.
„Oby nie.”
- Nie wiem, zobaczymy.
- Im szybciej się za to weźmiemy, tym lepiej - uśmiechnął się Loki. – Wiesz, naprawdę myślę, że dobrze to zaśpiewałeś.
„To oczywiste, że dobrze zaśpiewałem, jestem smokiem, nędzny plebejuszu.”
- Dziękuję. - Viserys wymusił na sobie skromny uśmiech.
- Ładnie wyglądasz, kiedy się uśmiechasz.
Przez chwilę nie docierał do niego sens słów. Kiedy wreszcie zrozumiał, spojrzał na Lokiego w szczerym zdumieniu.
- Powinieneś częściej się uśmiechać. – dodał niespeszony i popatrzył na niego jakoś tak dziwnie. Wywołało to w Viserysie nieprzyjemne odczucia. Cała ta sytuacja zaczynała mu się nie podobać.
- Nie sądzę. – odpowiedział starając się, żeby w jego głosie pobrzmiewał lód. – Ludzie nie zasługują na mój uśmiech.
- Im więcej poznajesz świat, tym mniej ci się podoba, a każdy dzień utwierdza cię w przekonaniu o ludzkiej niestałości. Czyż nie tak, drogi Viserysie?
Viserys czuł, że z tą wypowiedzią coś było zdecydowanie nie tak. I jeszcze ten „drogi Viserys”. Nawet jego babcia nie zwracała się tak do ludzi. Miał ochotę uciec. Daleko i szybko. Ale próba wciąż trwała i nie mógł wyjść, nawet symulując chorobę. Clegane by go zabił.
- Możliwe.
- Chciałbyś może pójść ze mną na kawę do automatu na parterze?
- Nie. – odpowiedź Viserysa była stanowcza.
- Dlaczego nie?
- Możemy iść, jeśli chcesz, żeby Sandor nas oskalpował.
Loki rozpromienił się. Viserys nie rozumiał dlaczego, przecież jego odpowiedź była taka ironiczna i sarkazm wprost się z niej wylewał.
- To pójdziemy później. Niedawno otworzyli nową kawiarnię, bardzo mi się spodobała. Zabiorę cię tam.
Viserys nie powiedział nic. Dyskusje z plebsem zdecydowanie są czymś, czego smok powinien się brzydzić. Nagle Loki przysunął się bliżej.
- Wiesz… - zaczął. – Od pewnego czasu chcę ci coś powiedzieć. Nie musisz odpowiadać od razu, ale też nie chciałbym, żebyś się zastanawiał zbyt długo.
Viserys zamrugał nerwowo i odsunął się. Co on sobie myśli? I czego w ogóle chce? Zaczynał mieć nieprzyjemne podejrzenia. Na pewno znowu z niego żartują. Zaraz Loki powie coś obrzydliwe obraźliwego, obudzi smoka i będzie po wszystkim. Clegane ich zabije.
Wziął głęboki oddech i zaczął liczyć od pięćdziesięciu do zera. Nie może się zdenerwować, nie może pozwolić smokowi na przebudzenie. Milczał, liczył i oddychał.
Loki znów przysunął się bliżej i znów spojrzał na niego dziwnie. Bardzo, bardzo dziwnie.
- Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a przystojnemu, zdolnemu i popularnemu chłopakowi brak do szczęścia tylko absztyfikanta.
Viserys zmarszczył brwi. Co się dzieje? Co on właśnie powiedział? I dlaczego tak? A dlaczego nie inaczej? I po co? Miliony pytań galopowały przez srebrnowłosą głowę Viserysa.
Loki ma plan. To było do przewidzenia. Te uśmiechy, te rozmowy, wspólne powroty do domu przez cały ostatni tydzień… To wszystko nie mogło być bezinteresowne.
- I tym absztyfikantem masz być ty.
Loki uśmiechnął się.
- Twoja zdolność wyciągania właściwych wniosków jest zdumiewająca - powiedział.
Viserys nie wiedział, co odpowiedzieć. Sama myśl napawała go obrzydzeniem. Tak z Laufeysonem? Fuj! I czemu niby miałby się zgadzać? Jak się świr zakochał, to powinien był wybrać kogoś, kto nie darzy go nienawiścią.
- Nawet cię nie lubię. Jak chcesz zmienić sobie status na facebooku, znajdź kogoś innego.
Loki popatrzył na niego z wyższością i położył mu dłoń na ramieniu. Viserys miał ochotę strząsnąć ją natychmiast.
- To, czy mnie lubisz, nie ma tu nic do rzeczy. Pomyśl, ile mógłbyś na tym zyskać.
- Ja mógłbym zyskać? Czy może ty? Co niby miałbym z takiego… - skrzywił się lekko – związku?
- Pod koniec marca urządza się bal wiosenny. Na którym co roku wybiera się króla i królową szkoły. Jeśli to dobrze rozegramy, mój drogi Viserysie, te tytuły będą nasze.
niedziela, 17 lutego 2013
Rozdział 7
Dzyń-dzyń-dzyń.
Viserys przemierzał szkolną szatnię. Metalowe elementy kostki uderzały o siebie, a do akompaniamentu przy każdym kroku rozlegał się tupot glanów. Tworzyło to doprawdy uroczą oprawę muzyczną. Dzięki temu wszyscy wiedzieli, że nadchodzi on - smok.
Dzyń-dzyń-dzyń.
Zatrzymał się przy swojej szafce. Wyjął kluczyk, otworzył ją i pochylił się, by rozwiązać sznurowadła.
- Cześć, Viserys - usłyszał.
Z początku nie zwrócił na to uwagi, lecz po chwili treść komunikatu dotarła do jego mózgu. Zamarł.
Odwrócił się. Za nim stała jakaś dziewczyna. Kojarzył ją, ale nie wiedział, jak ma na imię.
- Cześć – mruknął i powrócił do przerwanej czynności.
Nie miał pojęcia, o co jej chodziło. Może go z kimś pomyliła. Należało to do rzeczy trudnych, ale nie niemożliwych. Uspokojony tą myślą, wciągnął na nogi trampki. Niestety, nie dane mu było zawiązać ich w spokoju, bo ktoś stanął obok i nieprzyzwoicie wesołym głosem oznajmił:
- Hej, Viserys!
Viserys obdarzył natręta zdziwionym spojrzeniem, nie znał go. Coś było nie tak, zaczynał to wyraźnie czuć. Nikt nigdy nie mówił mu „cześć”. W przekonaniu o niecodzienności sytuacji utwierdziła go droga do sali lekcyjnej. Jeszcze kilka osób się z nim witało. Odburkiwał coś i szedł dalej. Chwilę największej grozy przeżył, gdy jakaś dziewczyna podjęła próbę pocałowania go w policzek. Na szczęście zdążył uciec. To przelało czarę, był pewien, że znów się z niego nabijają.
„Nikt nie będzie się śmiał ze smoka. Nikt” pomyślał wojowniczo.
- Cześć, Viserys!
O nie, ten głos znał aż nazbyt dobrze. Z prawdziwym trudem uśmiechnął się i odpowiedział:
- Cześć, Loki.
Był pewien, że to całkowicie wystarczy i usatysfakcjonowany adoptus sobie pójdzie. Był w błędzie.
- Co u ciebie?
- Wszystko dobrze - sztuczny uśmiech nie znikał z twarzy Viserysa.
- Jaką masz teraz lekcję? – koniecznie chciał wiedzieć Loki.
- Dothracki w jedenastce – odpowiedział Viserys i przyspieszył kroku, by zakończyć konwersację z adoptusem.
- To się świetnie składa! Mam łacinę w dwunastce, możemy pójść razem – powiedział uradowany Loki.
Viserys załamał ręce.
- Chętnie, ale muszę jeszcze pójść do toalety - miał nadzieję, że to wystarczy, by spławić Lokiego. Nie wiedział, jak bardzo się mylił. Najpierw adoptus wyglądał na strapionego, lecz po chwili uśmiechnął się szeroko.
-To i tak w tę sama stronę. Kawałek możemy pójść razem.
Viserys czuł, że ma ochotę go zamordować. Boleśnie. A zwłoki poćwiartować, spalić i spuścić w klozecie. Odetchnął głęboko i bez słowa ruszył w stronę łazienki. Im szybciej będzie szedł, tym szybciej pozbędzie się natręta.
- Wiesz, kiepsko zaczęliśmy naszą znajomość – Loki paplał dalej, ale Viserys przestał go słuchać, tym bardziej, że spostrzegł drzwi toalety. Przyspieszył kroku.
- To cześć - rzucił przez ramię i zniknął w białym, pozornie sterylnym wnętrzu szkolnej łazienki. Jakiś młodzieniec stał przy lustrze i ze skupieniem czesał złote loki. Odwrócił się i spojrzał na Viserysa.
- O, cześć – uśmiechnął się, schował szczotkę do torby i podszedł bliżej. Viserys nieufnie obserwował jego ruchy.
- Jesteś Viserys Targaryen, prawda? Nazywam się Loras Tyrell – wyciągnął rękę. Zapewne miał nadzieję, że Viserys nią potrząśnie i rozpocznie znajomość. Jednak on tego nie zrobił, co trochę zbiło Lorasa z pantałyku.
- Mmm… tak… - zawstydzony schował rękę za siebie. – Nie mieliśmy dotąd okazji się poznać.
- Zaiste – odparł Viserys. Pomyślał, że ten stan rzeczy mógłby nie ulegać zmianie, ale zachował tę uwagę dla siebie.
- Widziałem cię na przesłuchaniu – Tyrell próbował ożywić trupa nowo zawartej znajomości. Viserys spojrzał na niego bez zrozumienia. – No, wiesz, do musicalu.
„To ciekawe, bo ja ciebie wcale nie widziałem” pomyślał Viserys, ale nie powiedział tego na głos. Uśmiechnął się tylko uprzejmie. Niech tamten się męczy i dalej reanimuje zimne zwłoki ich przyjaźni.
- Byłeś niesamowity - uśmiechnął się, lekko potrząsając złotymi lokami. Viserys nie bardzo rozumiał, jaki był jego cel, ale komplement przypadł mu do gustu.
- Dziękuję – odpowiedział skromnie i spróbował się odwrócić. Niestety, plan zawiódł. Jak mu było… Lucjan? Ludwik? No, nieważne, Tyrell najwyraźniej zamierzał kontynuować rozmowę.
- Wiesz, jakbyś miał ochotę, to możemy razem usiąść na stołówce. Pogadamy sobie, fajnie będzie.
- Nie wątpię – powiedział Viserys.
- Czyli co, zobaczymy się później? Jakoś cię znajdę - Tyrell uśmiechnął się, poklepał go po ramieniu i wyszedł.
Viserys odczekał dziewięćdziesiąt sekund, a następnie uchylił drzwi i się rozejrzał. Ocenił, że ryzyko napotkania kolejnego człowieka poszukującego przyjaciela jest niewielkie i można się bezpiecznie przedostać do klasy. Byle szybko.
Viserys przemierzał szkolną szatnię. Metalowe elementy kostki uderzały o siebie, a do akompaniamentu przy każdym kroku rozlegał się tupot glanów. Tworzyło to doprawdy uroczą oprawę muzyczną. Dzięki temu wszyscy wiedzieli, że nadchodzi on - smok.
Dzyń-dzyń-dzyń.
Zatrzymał się przy swojej szafce. Wyjął kluczyk, otworzył ją i pochylił się, by rozwiązać sznurowadła.
- Cześć, Viserys - usłyszał.
Z początku nie zwrócił na to uwagi, lecz po chwili treść komunikatu dotarła do jego mózgu. Zamarł.
Odwrócił się. Za nim stała jakaś dziewczyna. Kojarzył ją, ale nie wiedział, jak ma na imię.
- Cześć – mruknął i powrócił do przerwanej czynności.
Nie miał pojęcia, o co jej chodziło. Może go z kimś pomyliła. Należało to do rzeczy trudnych, ale nie niemożliwych. Uspokojony tą myślą, wciągnął na nogi trampki. Niestety, nie dane mu było zawiązać ich w spokoju, bo ktoś stanął obok i nieprzyzwoicie wesołym głosem oznajmił:
- Hej, Viserys!
Viserys obdarzył natręta zdziwionym spojrzeniem, nie znał go. Coś było nie tak, zaczynał to wyraźnie czuć. Nikt nigdy nie mówił mu „cześć”. W przekonaniu o niecodzienności sytuacji utwierdziła go droga do sali lekcyjnej. Jeszcze kilka osób się z nim witało. Odburkiwał coś i szedł dalej. Chwilę największej grozy przeżył, gdy jakaś dziewczyna podjęła próbę pocałowania go w policzek. Na szczęście zdążył uciec. To przelało czarę, był pewien, że znów się z niego nabijają.
„Nikt nie będzie się śmiał ze smoka. Nikt” pomyślał wojowniczo.
- Cześć, Viserys!
O nie, ten głos znał aż nazbyt dobrze. Z prawdziwym trudem uśmiechnął się i odpowiedział:
- Cześć, Loki.
Był pewien, że to całkowicie wystarczy i usatysfakcjonowany adoptus sobie pójdzie. Był w błędzie.
- Co u ciebie?
- Wszystko dobrze - sztuczny uśmiech nie znikał z twarzy Viserysa.
- Jaką masz teraz lekcję? – koniecznie chciał wiedzieć Loki.
- Dothracki w jedenastce – odpowiedział Viserys i przyspieszył kroku, by zakończyć konwersację z adoptusem.
- To się świetnie składa! Mam łacinę w dwunastce, możemy pójść razem – powiedział uradowany Loki.
Viserys załamał ręce.
- Chętnie, ale muszę jeszcze pójść do toalety - miał nadzieję, że to wystarczy, by spławić Lokiego. Nie wiedział, jak bardzo się mylił. Najpierw adoptus wyglądał na strapionego, lecz po chwili uśmiechnął się szeroko.
-To i tak w tę sama stronę. Kawałek możemy pójść razem.
Viserys czuł, że ma ochotę go zamordować. Boleśnie. A zwłoki poćwiartować, spalić i spuścić w klozecie. Odetchnął głęboko i bez słowa ruszył w stronę łazienki. Im szybciej będzie szedł, tym szybciej pozbędzie się natręta.
- Wiesz, kiepsko zaczęliśmy naszą znajomość – Loki paplał dalej, ale Viserys przestał go słuchać, tym bardziej, że spostrzegł drzwi toalety. Przyspieszył kroku.
- To cześć - rzucił przez ramię i zniknął w białym, pozornie sterylnym wnętrzu szkolnej łazienki. Jakiś młodzieniec stał przy lustrze i ze skupieniem czesał złote loki. Odwrócił się i spojrzał na Viserysa.
- O, cześć – uśmiechnął się, schował szczotkę do torby i podszedł bliżej. Viserys nieufnie obserwował jego ruchy.
- Jesteś Viserys Targaryen, prawda? Nazywam się Loras Tyrell – wyciągnął rękę. Zapewne miał nadzieję, że Viserys nią potrząśnie i rozpocznie znajomość. Jednak on tego nie zrobił, co trochę zbiło Lorasa z pantałyku.
- Mmm… tak… - zawstydzony schował rękę za siebie. – Nie mieliśmy dotąd okazji się poznać.
- Zaiste – odparł Viserys. Pomyślał, że ten stan rzeczy mógłby nie ulegać zmianie, ale zachował tę uwagę dla siebie.
- Widziałem cię na przesłuchaniu – Tyrell próbował ożywić trupa nowo zawartej znajomości. Viserys spojrzał na niego bez zrozumienia. – No, wiesz, do musicalu.
„To ciekawe, bo ja ciebie wcale nie widziałem” pomyślał Viserys, ale nie powiedział tego na głos. Uśmiechnął się tylko uprzejmie. Niech tamten się męczy i dalej reanimuje zimne zwłoki ich przyjaźni.
- Byłeś niesamowity - uśmiechnął się, lekko potrząsając złotymi lokami. Viserys nie bardzo rozumiał, jaki był jego cel, ale komplement przypadł mu do gustu.
- Dziękuję – odpowiedział skromnie i spróbował się odwrócić. Niestety, plan zawiódł. Jak mu było… Lucjan? Ludwik? No, nieważne, Tyrell najwyraźniej zamierzał kontynuować rozmowę.
- Wiesz, jakbyś miał ochotę, to możemy razem usiąść na stołówce. Pogadamy sobie, fajnie będzie.
- Nie wątpię – powiedział Viserys.
- Czyli co, zobaczymy się później? Jakoś cię znajdę - Tyrell uśmiechnął się, poklepał go po ramieniu i wyszedł.
Viserys odczekał dziewięćdziesiąt sekund, a następnie uchylił drzwi i się rozejrzał. Ocenił, że ryzyko napotkania kolejnego człowieka poszukującego przyjaciela jest niewielkie i można się bezpiecznie przedostać do klasy. Byle szybko.
Viserys przygnębiony patrzył na swój sprawdzian. Nie mogło być gorzej. Nędza! Mormont bezlitośnie wykpił jego wypracowanie o gospodarce Timbuktu w drugiej połowie XIX wieku, wszystkie te uwagi, przekreślenia, ten rażący zielony długopis, zielona jedynka i zielonymi literami znacząca się pieczątka: nędza! Zrezygnowany schował kartkę do torby. Trudno. Poprawi to za tydzień. Szurając nogami udał się w stronę stołówki. Dziś na obiad miała być mielonka w sosie chrzanowym z ziemniakami. Viserys nienawidził mielonki. Uznał, że dzień nie mógł wyglądać gorzej. Najpierw nabijali się z niego, potem przyczepił się do niego adoptus, następnie Tyrell. Ale na tym się nie skończyło, na dothrackim Cersei Lannister z nim usiadła. Potem przez całą lekcję trzęsły mu się dłonie i nie mógł na niczym skupić wzroku. Straszna dziewczyna. I jeszcze jej brat spojrzał na niego z taką wrogością… A do tego ta mielonka!
Odebrał talerz z żywnością i ruszył w kierunku najdalszego stołu, powłócząc nogami.
- Ej, Viserys! Tutaj!
Na śmierć zapomniał. Obiecał Tyrellowi, że z nim usiądzie. Pójdzie dalej, może pomyśli, że nie usłyszał.
- Viseeeeeryyyyys!
Nie podziałało. Powinien był to przewidzieć, nic mu dzisiaj nie wychodzi.
Westchnął i odwrócił się w kierunku Tyrella. Chłopak stał przy stole i machał do niego, nieprzyzwoicie ciesząc mordę.
To będzie bardzo długa przerwa obiadowa.
- No, myślałem, że mnie nie słyszysz. Siadaj, zająłem ci miejsce.
Viserys usiadł, obrzucając pozostałe osoby siedzące przy stole podejrzliwym spojrzeniem. Fajny dzieciak, Renly Baratheon, siedział naprzeciwko i prezentował w uśmiechu zęby trzonowe. Obok niego siedział z jednej strony Tyrell, a z drugiej, również koło Viseryska, jakaś dziewczyna, jeśli dobrze pamiętał, należała do grona przygłupich koleżanek Dany. Przedstawiła się jako Margaery i jako jedyna cmoknęła powietrze obok jego policzka, ignorując znaki ostrzegawcze smoka.
- Miło mi was poznać. – uśmiechnął się nieszczerze i pogrzebał widelcem w górze mielonki.
- To nam jest miło. – powiedziała Margaery, posyłając mu spojrzenie spod rzęs. Renly i Loras potwierdzili jej słowa.
Potem cisza. Niezręczna cisza. Viserysowi nawet to odpowiadało, mógł grzebać widelcem w mielonce, której nie lubi, i rozmyślać o swoim cierpieniu. Niestety, jego nowi towarzysze nie podzielali jego odczuć.
- No więc, Viserys – odchrząknął Renly. – Czym się interesujesz?
Viserys posłał mu mordercze spojrzenie.
- Lubię smoki.
Lekcje dobiegły końca. Jak to dobrze. Viserys wiedział, że dzisiejszy dzień na zawsze odciśnie się krwawym śladem w jego psychice. Zwłaszcza na wspomnienie o obiedzie przechodziły go dreszcze. Nie wiedzieć czemu, wyznanie o sympatii do smoków spotkało się z salwą pociesznego chichotu. A potem jeszcze dopytywali się jakie konkretnie lubi. Nędzny plebs, na smokach się nie zna.
Takim właśnie torem biegły myśli Viserysa Targaryena, podczas gdy jego ręce były zajęte sznurowaniem buta. Było to zajęcie trochę nużące, gdyż glany posiadają po dziesięć dziurek z każdej strony, a Viserys, będąc osobą obowiązkową, zawsze sznurował je do końca. Niestety nie dane mu było w spokoju zawiązać butów. Ktoś stanął obok, zasłaniając światło padające z wąskiego, zakratowanego okienka (jakby ktokolwiek próbował uciekać przez nie ze szkoły).
- Viserys, dobrze, że udało mi się złapać cię w szkole. – oznajmił Loki Laufeyson, opierając się nonszalancko o szafkę. Viserys ledwo powstrzymał się od nienawistnego zgrzytania zębami. Czy nie mogą dać mu dziś świętego spokoju? I jeszcze chwalą się, że są wyżsi, przynajmniej Loki. Ktoś, kto stoi nad kimś, kto właśnie kuca sznurując buty, może mieć tylko taki cel.
- Coś się stało? – odburknął i wstał, żeby włożyć kurtkę.
- Pomyślałem sobie, że moglibyśmy wrócić razem – uśmiechnął się, ukazując bogactwo swego uzębienia.
- Nie wiesz, którym autobusem jadę - powiedział Viserys i rozpoczął proces sznurowania od nowa, tym razem z lewym butem.
- Tym samym co ty. Koło naszej szkoły jeździ tylko jedna linia.
Viserys spojrzał na niego spod kurtyny srebrzystych włosów. Bezczelny.
- Moglibyśmy porozmawiać o musicalu – dodał Loki, jakby sądząc, że perspektywa rozmowy z nim jest czymś, czemu Viserys nie mógłby się oprzeć.
- Ale możemy też pogadać o innych rzeczach.
„Zamilknij, kreaturo” pomyślał Viserys.
Udając, że jest niezwykle skupiony na swoim bucie, zastanawiał się, pod jakim pretekstem mógłby odmówić.
- Muszę poczekać na rodzeństwo. – powód był idiotyczny, ale nic lepszego nie przyszło mu do głowy. Loki chyba też uznał, że nie było to najmądrzejsze, bo spojrzał na niego z mieszaniną politowania i zdziwienia.
- Musieli o tym zapomnieć. Rhaegar wyszedł dwie godziny temu.
Viserys posłał mu pełne nienawiści spojrzenie, ale najwyraźniej zostało odczytane jako „skąd wiesz?”.
- Akurat wychodziłem kupić kawę. – wyjaśnił. – No wiesz, w kawiarni za rogiem. – dodał, nie widząc entuzjazmu na twarzy Viserysa.
Tymczasem młody smok godził się z myślą, że chyba nie ma wyjścia - musi pójść z Lokim. To tylko czterdzieści minut, jakoś da radę. Ale to ostatni raz.
- Dobra – powiedział zrezygnowany i powstał majestatycznie. –To chodźmy.
- Wiedziałem, że się zgodzisz - ucieszył się Loki.
Viserys miał ochotę powiedzieć, że wcale nie wiedział, ale ostatecznie stwierdził, że ten nędzny człowiek nie jest wart tego, by smok do niego przemówił.
Właściwie Loki nawet nie wymagał, żeby Viserys się odzywał. Całą drogę na przystanek zajął jego monolog o najróżniejszych musicalach. Kiedy przyjechał autobus, Loki zamilkł. Przez chwilę Viserys poczuł ulgę, lecz niestety nie trwało to długo.
- A tak w ogóle, czemu nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się w autobusie? – spytał Loki, patrząc mu prosto w oczy. Viserys szybko odwrócił głowę i udając, że szuka biletu, wzruszył ramionami. „A co mnie to obchodzi. Uważam, że to ogromne szczęście” pomyślał.
niedziela, 10 lutego 2013
Przeprosiny II
Przepraszamy za brak rozdziału. W ramach rekompensaty macie Lokiego i Thora. Za tydzień postaramy się już opublikować ciąg dalszy opowiadania.
piątek, 1 lutego 2013
Rozdział 6
Był
czwartek. Każde czwartkowe popołudnie Loras Tyrell spędzał w Starbucksie w
towarzystwie swojego chłopaka, Renly’ego Baratheona. Ten dzień nie był
wyjątkiem. Tuż po przekroczeniu drzwi do jego nozdrzy dotarła znajoma woń kawy
i poczuł się jak w domu. No, prawie. Jego dom nie był jednak miejscem, gdzie
można wypić kawę w papierowym kubku i obserwować jakie wrażenie robi na
obecnych damach.
Renly objął wybranka swego serca i władczo przyciągnął do siebie.
- Co bierzesz dzisiaj?
Loras uśmiechnął się i potrząsnął złotymi lokami.
- Czyżbyś zapomniał? – spytał zalotnie.
- Ależ skąd. Oczywiście, że pamiętam.
Tu nastąpiła wymiana i gestów i pomruków, mających genezę zapewne w rytuałach godowych. Te czynności z całą pewnością trwałyby dłużej, gdyby życzliwa osoba nie zwróciła im uwagi, że powinni podejść do kasy. Loras szybko złożył zamówienie, podał swoje imię, by naniesiono je na kubeczek, nie zapomniał też o pieczątce na karcie (zostały mu jeszcze dwie do darmowej kawy) i zaczął sprawdzać wiadomości na iphonie, czekając aż Renly zamówi swoją kawę. Ale szybko tego zaprzestał, zaniepokojony tym, co działo się przy kasie.
-To, co zwykle? –zapytał przystojny, co dopiero teraz Loras zauważył, barista.- Czy mogę zaproponować coś specjalnego? –posłał Renly’emu zalotny uśmiech. Ten, o zgrozo, pełen samozadowolenia skinął głową i uśmiechnął się. – Za chwilę będzie gotowe – oznajmił barista i zatrzepotał rzęsami. Loras zacisnął zęby.
Renly w tym czasie wyjął smartfona i zaktualizował na facebooku miejsce pobytu. Nie minęło dziesięć sekund, a lubiły to już cztery osoby.
„Co tak słabo?” zmartwił się.
- Kawa dla Renly’ego! – rozległ się głęboki tenor przystojnego baristy.
- Nie pytał cię o imię – zauważył cierpko Loras.
- Już je zna – wyjaśnił Renly i podążył odebrać napój, nieświadomy, że zostawia swego lubego z rozprutym sercem.
- Bardzo proszę, ładny obrazek dla ładnego pana – powiedział człowiek za ladą.
Renly spojrzał na kawę i pełen zdumienia powiedział:
-O. Jelonek-Baratheonek. Jaki ładny.
Loras mógł tylko nienawistnie spojrzeć na baristę i, złapawszy uprzednio swoją kawę (oczywiście zrobili błąd w jego imieniu!), zaciągnął Renly’ego do stolika. Kiedy wreszcie usiedli w stylowych fotelach, odetchnął z ulgą. Wrogi, konkurencyjny element znalazł się poza zasięgiem.
- Oznaczyłeś nas już na facebooku? – spytał udając, że jest całkowicie rozluźniony, a nawet lekko znudzony.
Renly przytaknął.
-Ile lajków?
- Osiem… nie, dziewięć – Renly spojrzał na wyświetlacz smartfona. Pokręcił głową z niezadowoleniem - Nie wiem, dlaczego dziś tak kiepsko.
Loras postanowił pocieszyć swojego lubego (przy okazji pokazują, że to JEGO luby) i począł z zapałem okazywać mu swoje względy.
- Pewnie się uczą, kujony - prychnął z pogardą, miziając absztyfikanta po włosach.
- Żal – skwitował krótko Renly i pocałował Lorasa w policzek. Ten spojrzał triumfalnie na baristę. - A tak w ogóle, zauważyłeś, że Theon Greyjoy polubia wszystkie statusy Robba Starka?
Loras zdumiony uniósł brwi.
- Nie.
- I zdjęcia – dodał Renly.
- Myślisz, że oni…
- Ja tam nie wiem. Ale byłoby fajnie.
- No – odrzekło złotowłose chłopię.
– Zobacz, to bliźniaki Lannisterów – Renly spojrzał ponad ramieniem Lorasa. Ten odwrócił się dyskretnie.
- Miziają sobie pod stołem ręce – zauważył.
- Nie widzę.
- Ale ja widzę, musisz spojrzeć bardziej. Tu definitywnie jest coś na rzeczy. Na pewno. O, zobacz teraz. Cersei głaszcze go po włosach.
- Tylko je poprawia - stwierdził sceptycznie Renly.
- A teraz? Zobacz! –krzyknął triumfalnie Loras, widząc jak Jaime całuje siostrę w rękę, a ta szturcha go z naganą.
- Widzę. Ale i tak nie chciałbym z nią zadzierać. Straszna jest – rzekł, po czym stracił zainteresowanie Lannisterami, całą uwagę przenosząc na swojego chłopaka. Postanowił strzelić sobie z nim focię, żeby mieć co wstawiać na facebooka. Przyda się kilka lajków (ewentualnie kilkanaście, no, może kilkadziesiąt). Po namyśle uwiecznił też jelonka-Baratheonka.
- Renly – powiedział ostrzegawczo Loras.
- Co?
- Usuń to.
- Czemu?
- Usuń – powtórzył Loras tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Renly, zdziwiony zachowaniem ukochanego, wykonał polecenie. Wtem Loras chwycił łyżeczkę i energicznie zamieszał nią kawę Renly’ego.
- Nie będzie żadnych ładnych obrazków dla ładnych panów od takich szelm, żadnych jelonków-Baratheonków.
Renly bezradnie patrzył jak jelonek znika w odmętach kawowego wiru. Najwyraźniej jego absztyfikanta ogarnęła furia. Lepiej się nie sprzeczać. Jeśli Loras się nadąsa, będzie szlaban na okazywanie sobie miłości przez co najmniej tydzień. Schował rękę do kieszeni, wyciągnął paragon i zaczął go bezmyślnie miąć. Zauważył, że na odwrocie jest coś napisane. Numer telefonu. Automatycznie zerknął w stronę baristy, ale szybko odwrócił się do Lorasa i uśmiechnął się przepraszająco.
- Dobrze, nie będzie. Następnym razem wezmę to, co zwykle – dyskretnie schował paragon z powrotem do kieszeni.
- Mam nadzieję. Żeby mi to było ostatni raz.
- Może kupię ci ciastko? –zaproponował Renly - Twoje ulubione, muffinkę, tę z kwiatkami na wierzchu.
- Nie chcę, jestem na ciebie zły.
- Oj, Loras, nooo… - Renly przytulił lubego i podjął próbę pocałowania go w usta. Loras nie pozwolił na to, musiał przecież udawać śmiertelnie obrażonego. Jednakże nie oparł się pokusie sprawdzenia, czy barista aby na pewno widzi.
Widział.
Loras uśmiechnął się pod nosem i łaskawie pozwolił Renly’emu się pocałować. Niech tamten wie, że nie ma szans.
- Margaery mówiła mi, że brat Thora zrobił na niej ogromne wrażenie na przesłuchaniu do musicalu –Loras, odkleiwszy się od absztyfikanta, zamieszał kawę i upił łyk. Skrzywił się. Smakowała inaczej niż zwykle, jakby ktoś zaparzył ją na resztkach.
„To pewnie ten ohydny barista” pomyślał, po czym wrócił do snucia opowieści – Moja siostra określiła go jako, cytuję, „fascynującego, o magnetycznym spojrzeniu, gracji pantery i cudownym głosie przyprawiającym o drżenie serca, a przy tym uroczego i przystojnego”. Nie rozumiem jej. Wiem, że wypadł świetnie, sam widziałeś, ale nie aż tak.
- Masz rację. Widziałeś jego fryzurę.
-Tak. Myśli, że jest fajny…
-…bo przylizał sobie włosy na żel – dokończyli już razem i zaśmiali się. Renly miał nadzieję, że oznaczało to pokój i koniec dąsów. Na próbę złapał Lorasa za rękę. Udało się. Ale może dlatego, że akurat z zapałem wstukiwał coś w telefon.
- Ej, Renly - powiedział poważnie – Varys napisał na swoim blogu o kimś, kogo nie znam.
- Jak to?
- No, zobacz – wyciągnął komórkę w jego stronę.
- „Cichociemny Viserys Targaryen zdobył główną rolę w musicalu! Kim jest? I skad się tu wziął? Jeszcze tego nie wiem, ale podobno chodzi do naszej szkoły już od dawna”. Targaryen… Czy tak nie nazywa się ten niedorobiony poeta?
- Nazywa się – potwierdził Loras – I jest nie tylko niedorobiony poetycko, ale też nieogarnięty. Niby jest chłopakiem Elii Martell, ale jednocześnie kręci z Lyanną Stark. Margaery mi mówiła, że Sansa jej powiedziała, że słyszała od Dany, że on nawet nie wie, że chodzi z jedną, a zarywa do drugiej.
-LOL – skomentował Renly, nie mogąc pojąć jak bardzo Rhaegar oderwany jest od rzeczywistości.
- Poza tym, reżyseruje musical. W którym ten… - zerknął na ekran komórki - Viserys dostał główną rolę.
- Sądzisz, że są rodziną? I braciszek załatwił mu rolę?
- Nie wiem – Loras wzruszył ramionami.
- W każdym razie trzeba będzie go poznać. Należy znać ludzi, którzy są na czasie - Renly napił się kawy, całkiem już zapominając o jelonku. Głowę zaprzątała mu perspektywa zdobycia nowego wyznawcy… tfu, znajomego na fejsie.
Renly objął wybranka swego serca i władczo przyciągnął do siebie.
- Co bierzesz dzisiaj?
Loras uśmiechnął się i potrząsnął złotymi lokami.
- Czyżbyś zapomniał? – spytał zalotnie.
- Ależ skąd. Oczywiście, że pamiętam.
Tu nastąpiła wymiana i gestów i pomruków, mających genezę zapewne w rytuałach godowych. Te czynności z całą pewnością trwałyby dłużej, gdyby życzliwa osoba nie zwróciła im uwagi, że powinni podejść do kasy. Loras szybko złożył zamówienie, podał swoje imię, by naniesiono je na kubeczek, nie zapomniał też o pieczątce na karcie (zostały mu jeszcze dwie do darmowej kawy) i zaczął sprawdzać wiadomości na iphonie, czekając aż Renly zamówi swoją kawę. Ale szybko tego zaprzestał, zaniepokojony tym, co działo się przy kasie.
-To, co zwykle? –zapytał przystojny, co dopiero teraz Loras zauważył, barista.- Czy mogę zaproponować coś specjalnego? –posłał Renly’emu zalotny uśmiech. Ten, o zgrozo, pełen samozadowolenia skinął głową i uśmiechnął się. – Za chwilę będzie gotowe – oznajmił barista i zatrzepotał rzęsami. Loras zacisnął zęby.
Renly w tym czasie wyjął smartfona i zaktualizował na facebooku miejsce pobytu. Nie minęło dziesięć sekund, a lubiły to już cztery osoby.
„Co tak słabo?” zmartwił się.
- Kawa dla Renly’ego! – rozległ się głęboki tenor przystojnego baristy.
- Nie pytał cię o imię – zauważył cierpko Loras.
- Już je zna – wyjaśnił Renly i podążył odebrać napój, nieświadomy, że zostawia swego lubego z rozprutym sercem.
- Bardzo proszę, ładny obrazek dla ładnego pana – powiedział człowiek za ladą.
Renly spojrzał na kawę i pełen zdumienia powiedział:
-O. Jelonek-Baratheonek. Jaki ładny.
Loras mógł tylko nienawistnie spojrzeć na baristę i, złapawszy uprzednio swoją kawę (oczywiście zrobili błąd w jego imieniu!), zaciągnął Renly’ego do stolika. Kiedy wreszcie usiedli w stylowych fotelach, odetchnął z ulgą. Wrogi, konkurencyjny element znalazł się poza zasięgiem.
- Oznaczyłeś nas już na facebooku? – spytał udając, że jest całkowicie rozluźniony, a nawet lekko znudzony.
Renly przytaknął.
-Ile lajków?
- Osiem… nie, dziewięć – Renly spojrzał na wyświetlacz smartfona. Pokręcił głową z niezadowoleniem - Nie wiem, dlaczego dziś tak kiepsko.
Loras postanowił pocieszyć swojego lubego (przy okazji pokazują, że to JEGO luby) i począł z zapałem okazywać mu swoje względy.
- Pewnie się uczą, kujony - prychnął z pogardą, miziając absztyfikanta po włosach.
- Żal – skwitował krótko Renly i pocałował Lorasa w policzek. Ten spojrzał triumfalnie na baristę. - A tak w ogóle, zauważyłeś, że Theon Greyjoy polubia wszystkie statusy Robba Starka?
Loras zdumiony uniósł brwi.
- Nie.
- I zdjęcia – dodał Renly.
- Myślisz, że oni…
- Ja tam nie wiem. Ale byłoby fajnie.
- No – odrzekło złotowłose chłopię.
– Zobacz, to bliźniaki Lannisterów – Renly spojrzał ponad ramieniem Lorasa. Ten odwrócił się dyskretnie.
- Miziają sobie pod stołem ręce – zauważył.
- Nie widzę.
- Ale ja widzę, musisz spojrzeć bardziej. Tu definitywnie jest coś na rzeczy. Na pewno. O, zobacz teraz. Cersei głaszcze go po włosach.
- Tylko je poprawia - stwierdził sceptycznie Renly.
- A teraz? Zobacz! –krzyknął triumfalnie Loras, widząc jak Jaime całuje siostrę w rękę, a ta szturcha go z naganą.
- Widzę. Ale i tak nie chciałbym z nią zadzierać. Straszna jest – rzekł, po czym stracił zainteresowanie Lannisterami, całą uwagę przenosząc na swojego chłopaka. Postanowił strzelić sobie z nim focię, żeby mieć co wstawiać na facebooka. Przyda się kilka lajków (ewentualnie kilkanaście, no, może kilkadziesiąt). Po namyśle uwiecznił też jelonka-Baratheonka.
- Renly – powiedział ostrzegawczo Loras.
- Co?
- Usuń to.
- Czemu?
- Usuń – powtórzył Loras tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Renly, zdziwiony zachowaniem ukochanego, wykonał polecenie. Wtem Loras chwycił łyżeczkę i energicznie zamieszał nią kawę Renly’ego.
- Nie będzie żadnych ładnych obrazków dla ładnych panów od takich szelm, żadnych jelonków-Baratheonków.
Renly bezradnie patrzył jak jelonek znika w odmętach kawowego wiru. Najwyraźniej jego absztyfikanta ogarnęła furia. Lepiej się nie sprzeczać. Jeśli Loras się nadąsa, będzie szlaban na okazywanie sobie miłości przez co najmniej tydzień. Schował rękę do kieszeni, wyciągnął paragon i zaczął go bezmyślnie miąć. Zauważył, że na odwrocie jest coś napisane. Numer telefonu. Automatycznie zerknął w stronę baristy, ale szybko odwrócił się do Lorasa i uśmiechnął się przepraszająco.
- Dobrze, nie będzie. Następnym razem wezmę to, co zwykle – dyskretnie schował paragon z powrotem do kieszeni.
- Mam nadzieję. Żeby mi to było ostatni raz.
- Może kupię ci ciastko? –zaproponował Renly - Twoje ulubione, muffinkę, tę z kwiatkami na wierzchu.
- Nie chcę, jestem na ciebie zły.
- Oj, Loras, nooo… - Renly przytulił lubego i podjął próbę pocałowania go w usta. Loras nie pozwolił na to, musiał przecież udawać śmiertelnie obrażonego. Jednakże nie oparł się pokusie sprawdzenia, czy barista aby na pewno widzi.
Widział.
Loras uśmiechnął się pod nosem i łaskawie pozwolił Renly’emu się pocałować. Niech tamten wie, że nie ma szans.
- Margaery mówiła mi, że brat Thora zrobił na niej ogromne wrażenie na przesłuchaniu do musicalu –Loras, odkleiwszy się od absztyfikanta, zamieszał kawę i upił łyk. Skrzywił się. Smakowała inaczej niż zwykle, jakby ktoś zaparzył ją na resztkach.
„To pewnie ten ohydny barista” pomyślał, po czym wrócił do snucia opowieści – Moja siostra określiła go jako, cytuję, „fascynującego, o magnetycznym spojrzeniu, gracji pantery i cudownym głosie przyprawiającym o drżenie serca, a przy tym uroczego i przystojnego”. Nie rozumiem jej. Wiem, że wypadł świetnie, sam widziałeś, ale nie aż tak.
- Masz rację. Widziałeś jego fryzurę.
-Tak. Myśli, że jest fajny…
-…bo przylizał sobie włosy na żel – dokończyli już razem i zaśmiali się. Renly miał nadzieję, że oznaczało to pokój i koniec dąsów. Na próbę złapał Lorasa za rękę. Udało się. Ale może dlatego, że akurat z zapałem wstukiwał coś w telefon.
- Ej, Renly - powiedział poważnie – Varys napisał na swoim blogu o kimś, kogo nie znam.
- Jak to?
- No, zobacz – wyciągnął komórkę w jego stronę.
- „Cichociemny Viserys Targaryen zdobył główną rolę w musicalu! Kim jest? I skad się tu wziął? Jeszcze tego nie wiem, ale podobno chodzi do naszej szkoły już od dawna”. Targaryen… Czy tak nie nazywa się ten niedorobiony poeta?
- Nazywa się – potwierdził Loras – I jest nie tylko niedorobiony poetycko, ale też nieogarnięty. Niby jest chłopakiem Elii Martell, ale jednocześnie kręci z Lyanną Stark. Margaery mi mówiła, że Sansa jej powiedziała, że słyszała od Dany, że on nawet nie wie, że chodzi z jedną, a zarywa do drugiej.
-LOL – skomentował Renly, nie mogąc pojąć jak bardzo Rhaegar oderwany jest od rzeczywistości.
- Poza tym, reżyseruje musical. W którym ten… - zerknął na ekran komórki - Viserys dostał główną rolę.
- Sądzisz, że są rodziną? I braciszek załatwił mu rolę?
- Nie wiem – Loras wzruszył ramionami.
- W każdym razie trzeba będzie go poznać. Należy znać ludzi, którzy są na czasie - Renly napił się kawy, całkiem już zapominając o jelonku. Głowę zaprzątała mu perspektywa zdobycia nowego wyznawcy… tfu, znajomego na fejsie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)