piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 3



Viserys udawał, że czyta („Lodowy smok” George’a R. R. Martina, świetna pozycja), gdy tak naprawdę spoglądał zza kurtyny na poczynania Margaery Tyrell. Była świetną baletnicą, nawet on to przyznawał, lecz byłby zawiedziony, gdyby dostała się do obsady musicalu. Zwłaszcza, że namęczył się piłując jej pointy. Niestety, najwyraźniej spiłował je źle, bo występ dziewczyny wypadł wspaniale. Zaraz po niej na scenę weszła Cersei Lannister. Viserys nawet nie próbował jej szkodzić. Wszyscy wiedzieli, że jeśli choć raz jej podpadniesz, prędzej czy później wypadniesz z wieży kościelnej, albo stracisz głowę wpadając pod tramwaj.
Jej występ też nie był najgorszy, w przeciwieństwie do Tyrellówny lepiej szedł jej śpiew niż taniec. Jednak Viserys wiedział, że w porównaniu z jego przyszłym występem były to zaledwie popisy przedszkolaka (taką miał przynajmniej nadzieję).
Następnie na scenę weszła jego siostra.
„Czy ona w ogóle coś umie?” pomyślał i mimowolnie prychnął. Kilka osób spojrzało na niego. Viserys spłonął rumieńcem i udał, że bez reszty pochłonęła go lektura.
Ku jego zdumieniu, Dany poszło całkiem nieźle. Ale była to głupia popowa piosenka, a coś takiego każdy potrafi zaśpiewać. Nie to co „La donna e mobile”. Aria operowa jest czymś na możliwości jedynie największych talentów. Takich jak on.
Po kryjomu, dziesięć razy rozglądając się w każdą stronę, żeby upewnić się, czy nikt nie patrzy, wyjął z plecaka kartkę z tekstem i wsunął między strony powieści. Nie mógł pozwolić, by ktoś zauważył, co zamierza zaśpiewać. Jeszcze ukradłby mu pomysł! Musiał jednak powtórzyć słowa, zapomnienie ich byłoby zbyt wielką kompromitacją. Występ miał być perfekcyjny. 


La donna è mobile.
Qual piuma al vento,
muta d'accento e di pensiero.
Sempre un amabile,
leggiadro viso,
in pianto o in riso, è menzognero.


Och, o ileż życie byłoby prostsze, gdyby znał włoski!
Ze skupieniem studiował tekst, co jakiś czas poprawiając niesforne jasne loki (pomysł zakręcenia włosów coraz mniej mu się podobał), gdy nagle coś mu przeszkodziło. A raczej ktoś, bo drzwi zwykle nie trzaskają same z siebie.
„Adoptus” pomyślał. „Ale co on ma na głowie?”
Viserys uznał, że jego fryzura nie była taka zła w porównaniu z tym, co odstrzelił adoptus. Na jego głowie znajdował się, o ile można było rozpoznać, hełm zwieńczony długimi, lekko wygiętymi rogami, podobnymi do kozich. Na tym przebranie się nie kończyło. Do hełmu dopasował zbroję i skórzane łaszki w czarno-zielono-złotej kolorystyce. Viserys nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem znad swojego „Lodowego smoka”. Adoptus wyglądał jak połączenie gwiazdki porno z kozą, więc jak tu się nie śmiać.
Ten spojrzał wprost na niego.
-Te, tleniony, z czego się śmiejesz? –zapytał.
Wesołość Viserysa ustąpiła miejsca wściekłości. Jak ktokolwiek może śmiać się z jego pięknych włosów? Zwłaszcza takie zero jak adoptus? Poza tym, wcale ich nie utleniał, ich kolor był naturalny!
Wstał, z hukiem zamknął książkę i szybkim krokiem przemierzył pomieszczenie.
-Jak śmiesz?! Jak śmiesz tak się odzywać do smoka, nędzarzu?!
Uznał, że ustna nagana będzie niewystarczająca dla przewinienia adoptusa, toteż ściągnął mu hełm i uderzył go książką w głowę. Miał nadzieję, że bolało.
Przez chwilę napawał się zdziwioną miną bezczelnego plebejusza. Niestety ta przyjemność szybko została mu odebrana. Adoptus złapał go za koszulę i z wściekłością wycedził:
-Odwaliło ci, gówniarzu!?
-Puszczaj, patałachu! –Viserys spróbował się wyrwać, „Lodowy smok” upadł na podłogę. –Jak śmiesz dotykać smoka!
Wokół zebrali się już gapie. Viserys czuł, że cała sytuacja ani trochę mu się nie podoba. Wszyscy ci ludzie widzieli, jak ten troglodyta (no, może to określenie nie było zbyt adekwatne, ale oddawało jego odczucia) go poniża. A musical miał być początkiem szkolnej popularności! Jeszcze raz się szarpnął, ale to nic nie dało. Facet, jak na takiego cherlaka, miał sporo siły.
-A idź, szczurze laboratoryjny –mierny prześladowca w stroju porno kozy spojrzał na niego z czymś, co Viserys określiłby jako obrzydzenie, i puścił.
Młody smok ze wszystkich sił starał się nie dopuścić do tego, by łzy popłynęły mu po policzkach. Nie teraz, nie przy wszystkich. Starczy upokorzeń na jeden dzień.
Schylił się, by podnieść książkę, wyprostował się i przygładził włosy. Przez to całe zajście z adoptusem trochę się rozczochrał. Usiadł pod ścianą, ignorując rozbawione spojrzenia ludzi i udawał, że wrócił do lektury. Ale nie był w stanie czytać. Jego myśli były rozognione, wciąż powracały do dopiero co doznanego upokorzenia i adoptusa, który rozbudził smoczy ogień nienawiści.
W międzyczasie Renly Baratheon zszedł ze sceny, a profesor Catelyn Tully wywołała kolejną osobę.
-Loki Laufeyson! –rozległ się jej donośny, nieco już znudzony głos. Na te słowa adoptus przylizał okropne czarne włosy (Viserys uważał, że są równie atrakcyjne co włosy Severusa Snape’a - czyli obleśne), poprawił zieloną pelerynę (prawie w odcieniu wymiocin), założył idiotyczny kozi hełm i pewnym krokiem wyszedł na scenę. Viserys poczuł, że ogień nienawiści płonie coraz mocniej, a teraz jego obiekt miał imię- Loki Laufeyson (uznał je za śmieszne i głupie). Chciał, by adoptus oniemiał. Żeby się okazało, że jest zupełnym beztalenciem. Pragnął tego jak niczego na świecie. Ale tego dnia los nie był łaskawy dla Viserysa Targaryena. Loki miał wspaniały, donośny głos, nawet nie potrzebował mikrofonu. Tańczył, kręcił się, wymachiwał jakąś dziwną dzidą, jego peleryna falowała, a to wszystko było denerwująco doskonałe. Oto przeciwnik godny smoka.
Viserys z niepokojem zerknął na tekst. Teraz presja była jeszcze większa. Wszystko musi być perfekcyjne, wszystko. Wyciągnął lusterko i spojrzał na swoje złotosrebrzyste pukle. Po lekkiej korekcie wyglądały idealnie (jak zwykle). Miał nadzieję, że w wyniku długiego oczekiwania rozśpiewanie się nie pójdzie na marne i jego głos będzie równie wspaniały co włosy.
Loki Laufeyson zakończył, ukłonił się i zszedł ze sceny, posyłając Viserysowi triumfujący uśmiech. Bezczelność. Jeszcze dziś napisze w pamiętniku o swojej niechęci do tego człowieka. O tak, zrobi to z pewnością.
-Viserys Targaryen! –odczytała profesor Tully.
A więc jednak. Ta chwila nadeszła. Chyba nie widać, że trzęsą mu się kolana? Niepewnie podszedł do mikrofonu i spojrzał na jury.
Oto za stołem, tuż obok profesora Oberyna Martella, siedział jego brat Rhaegar. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy? On na pewno nie dopuści do tego, by Viserys otrzymał role, żeby nikt nie posądził go o nepotyzm. Jest honorowy. W takim razie zostaje mu oczarowanie profesor Tully i profesora Martella. Niedobrze. Przełknął nerwowo ślinę. Przyjście na to przesłuchanie zaczynało wyglądać na jedną z głupszych decyzji, jakie w życiu podjął. Czuł, że kolana mu miękną i nie może się ruszyć pod surowym spojrzeniem profesor Tully i wyczekującym profesora Martella. Spojrzenia Rhaegara było zbyt nieobecne, by się nim przejmować. Chyba nawet nie zauważył, ze na scenie stoi jego brat.
Cisza przedłużała się, a on nie mógł wykrztusić z siebie słowa.
-Zamierzasz śpiewać, czy przyszedłeś tu tylko postać?- Oberyn Martell uśmiechnął się, ale Viserys odczuł to jako najgorszą naganę. Jednak coś w nim się poruszyło. Nie może zmarnować swojej jedynej szansy na poprawę marnego losu. Wziął głęboki oddech i zaczął śpiewać. W miarę jak kolejne dźwięki wydobywały się z jego gardła, czuł się coraz swobodniej. Cały stres gdzieś zniknął i teraz liczyło się tylko jedno - zaśpiewać najpiękniej jak potrafi.
Poszukał wzrokiem adoptusa. Był tam, siedział na schodach. I patrzył prosto na niego. Do Viserysa nagle dotarło, że nie on jeden, ale ku jego zdziwieniu, wcale go to nie krępowało. Zrozumiał, że inni odbierają jego śpiew jako anielską muzykę. Poczuł, że ma nad nimi władzę. Spojrzał adoptusowi prosto w zielone oczy, zawierając w tym całą swoja nienawiść, triumf i jeszcze trochę nienawiści. Loki odwzajemnił spojrzenie. Uśmiechał się, ale wcale nie złośliwie. Viserys uznał to za sukces. Rozejrzał się po auli. Margaery Tyrell ocierała łzy, jej brat Loras z przejęciem wpatrywał się w scenę, nie zwracając uwagi na to, że Renly właśnie robił z jego włosami coś dziwnego. Wyraz twarzy Thora, zazwyczaj nieskażony inteligencją, teraz wskazywał na to, że muzyka dotarła do najgłębszych zakamarków jego duszy. Nawet Joffrey Lannister powstrzymywał się od złośliwych komentarzy, choć wciąż coś zapisywał w swoim notesie.
Viserys skończył śpiewać. Uśmiechnął się szeroko, niesamowicie szczęśliwy. Nie wiedział, że śpiew daje tyle radości. I władzy, a a władza dawała dodatkową radość.
Cała sala zaczęła klaskać. W oku Viserysa zakręciła się łza szczęścia. Klaskał Loki, klaskali Loras, Margaery i Cersei, klaskała nawet zazwyczaj oszczędna w okazywaniu uznania profesor Tully. Klaskał wreszcie Rhaegar, który przebudził się ze swojego zamyślenia i z rumieńcami wzruszenia i zamglonymi oczami pierwszy raz od miesięcy patrzył wprost na brata.
Viserys ukłonił się nisko.














Życzymy wszystkim wesołych świąt i szczęśliwego końca świata. Z tej okazji macie Theona w czapce Mikołaja.



sobota, 8 grudnia 2012

Rozdział 2



Viserys Targaryen przeżywał właśnie chwile zadumy.
-Boję się, że jednak mnie nie wezmą do tego musicalu –poskarżył się kubkowi herbaty, ale on mu nie odpowiedział.
Do kuchni weszła Daenerys. Na widok swojego brata lekko się skrzywiła, ale nie odezwała się. Wyglądało na to, że nie był w nastroju na pogawędki, a z doświadczenia wiedziała, że lepiej go nie denerwować. Szybko wzięła z lodówki jogurt dietetyczny i chwyciwszy łyżeczkę, spróbowała niepostrzeżenie wymknąć się z kuchni. Niestety, plan zawiódł.
-Dany!
Dziewczyna westchnęła i niezadowolona odwróciła się.
-Tak?
-Jestem taki biedny i nieszczęśliwy. Usiądź, porozmawiamy trochę.
Daenerys przebiegł dreszcz po plecach. Rozmawiać? Z nim?
-Dobrze –powiedziała i pełna najgorszych obaw usiadła przy stole. Chciała zacząć jeść jogurt, ale nie była pewna, czy to nie zdenerwuje Viserysa.
-Widzisz, siostrzyczko, jestem chyba najnieszczęśliwszą osobą w naszej szkole. Jeśli nie w całym mieście. Albo i kraju.
„Tak, to już słyszałam” pomyślała Dany, ale nie powiedziała tego na głos, jedynie pokiwała głową ze zrozumieniem. Jakkolwiek jej brat był irytujący i żałosny, wiedziała, że denerwowanie go nie jest dobrym pomysłem.
-Nikt mnie nie lubi. Powiedz, Dany, czemu ci durnie w szkole mnie nie lubią?
-Ponieważ w swej głupocie nie są w stanie ogarnąć twojego geniuszu –odpowiedziała.
-Dokładnie, siostro. Mnie też tak się wydaje. Co oni sobie myślą! Niedługo obudzą smoka. A tego nikt by nie chciał, prawda?
-Prawda- przytaknęła Dany.
Viserys westchnął ciężko i upił łyk herbaty. Skrzywił się z obrzydzeniem i odstawił kubek na stół.
-To jest zimne- powiedział z wyrzutem. –Zrób mi nową.
-Dobrze.
Dany wstała i szybko zabrała się za przygotowywanie herbaty. Ona na pewno nie chciała, jak to mawiał Viserys, obudzić smoka. Wiedziała, że podnoszenie ciśnienia wariatom nie kończy się dobrze.
-Czarną, czy zieloną? –spytała, włączając czajnik.
-Czerwoną. Albo nie, karmelową.
-Nie ma. Skończyła się.
-To fatalnie. Dlaczego zawsze kiedy nie mam ochoty na karmelową herbatę, ona jest w domu, a akurat dzisiaj, akurat tego feralnego dnia, zabrakło jej?
Dany przewróciła oczami.
-Normalnie kazałbym ci iść do sklepu, ale dziś będę łaskawy.
-Chętnie po nią pójdę –ofiarowała się Dany, gdyż w braku herbaty dostrzegła możliwość uwolnienia się od towarzystwa Viserysa.
-Nie, nie idź. Pada- dziewczyna ze zdumieniem spojrzała na brata. Od kiedy to obchodzą go takie szczegóły? –Poza tym, potrzebuję twojej rady.
Bezczelne wykorzystywanie siostry. Jakby w ogóle go obchodziło, co ona myśli. Miała tylko przytakiwać. Nie mogłą doczekać się momentu, kiedy Viserys pójdzie na studia i wyjedzie. Albo znajdzie sobie dziewczynę, ożeni się i wyprowadzi. Wprawdzie nie potrafiła wyobrazić sobie dziewczyny, która by chciała poślubić jej brata, ale każda możliwość, w wyniku której Viserys odjeżdża w siną dal, była jej marzeniem.
„Zaparzę zieloną, dobrze mu zrobi” postanowiła.
-Co mam zrobić, żeby ci niedorozwinięci, proletariaccy ćwierćinteligenci mnie polubili? Albo chociaż szanowali. No, właściwie wystarczyłoby, żeby mnie zauważyli.
„Umrzeć” pomyślała Dany, ale stwierdziła, że mówienie tego może być niebezpieczne.
-Po prostu bądź sobą –uśmiechnęła się.
-To nie działa –zapłakał rzewnie Viserys. -Nie mogłabyś mnie poznać ze swoimi koleżankami?
-Nie! –odpowiedziała natychmiast. Zaraz pożałowała tej spontaniczności, bowiem Viserys spojrzał na nią gniewnym wzrokiem. A od gniewnego wzroku tylko krok do obudzenia smoka.
-Widzisz, one nie zasłużyły na kogoś tak wspaniałego jak ty. One…- w panice usiłowała wymyślić jakąś wymówkę. –Wolałabym, żebyś nikomu tego nie mówił, ale są strasznymi idiotkami. I do tego mają problemy z artykulacją! –dodała w chwili natchnienia.
-Wiem, że nie są mnie godne –powiedział z rozdrażnieniem. –Ale nie jestem głupi.
Dany miała na ten temat inne zdanie.
-Muszę zacząć od małych kroczków. Takich jak poznawanie twoich przygłupich koleżanek –kontynuował, machając łyżeczką. -Rozumiesz, kochana siostrzyczko? –dodał miękko.
Dany przeszedł po plecach nieprzyjemny dreszcz.
-To naprawdę nie jest towarzystwo dla ciebie. Są głośne i denerwujące. Jeszcze by obudziły smoka.
-Tak sądzisz? -zmartwił się.
Dany kiwnęła głową.
-Szkoda. Chciałbym mieć przyjaciół –wyznał żałośnie.
-Braciszku, to nie twoja wina. Osobowościom wybitnym, takim jak ty, często dokucza samotność.
-Wiem o tym, ale słaba to pociecha.
-Może koledzy Rhaegara będą odpowiedni?
-Może –powiedział Viserys, tępo wpatrując się w stół. –Myślisz, że oni się będą denerwujący? Bo jak o tym myślę, to zaczynam się bać. Są więksi ode mnie.
-Nie przejmuj się, braciszku, po prostu bądź sobą, a wszystko się ułoży –powiedziała, stawiając przed nim herbatę. Momentalnie stracił zainteresowanie jej osobą i zajął się błękitnym kubeczkiem w zielone, żółte i pomarańczowe smoki.
-Tak, tak, na pewno masz rację. A teraz idź, smok musi pomyśleć.
Dany uradowana wyszła. Viserys znowu został sam ze swoimi przemyśleniami. Co powinien zaśpiewać? Co zatańczyć? Był pewien, że musi być to coś niebanalnego, zaskakującego. Musi sprawić, by członkom jury zaparło dech w piersiach. Pomysł, który jeszcze kilka dni temu wydawał się być przepustka do szkolnej sławy, teraz budził niepewność. A co, jeśli się potknie? Albo straci głos, zafałszuje przy wysokim C, zaplącze się w kurtyny, lub spadnie na niego fortepian? Do tego nie mógł dopuścić! Wszystko ma być perfekcyjne. Od piosenki poczynając, poprzez taniec i strój, na fryzurze kończąc.
Jęknął, ale zaraz tego zaprzestał, gdyż brzmiało to żałośnie. Jęki zdecydowanie nie są czymś godnym smoka.


sobota, 1 grudnia 2012

Rozdział 1



Na obiad były naleśniki z jagodami.
„Plebejskie jedzenie” pomyślał z pogardą Viserys Targaryen, wbijając w naleśnika plastikowy widelec. „Ale trzeba przyznać, że smaczne.”
Viserys był osobowością nieprzeciętną, rzec by można, że wręcz wybitną. Osoby takie często bywają niezrozumiane i odrzucone przez społeczeństwo. Dlatego właśnie spożywał posiłek w samotności, rzucając w stronę innych uczniów nienawistne spojrzenia. Niestety, nikt ich nie odwzajemniał. Czuł się rozczarowany. Wiedział, że jako postać ponadprzeciętna i nietuzinkowa może nie wzbudzać powszechnej sympatii. Wiadomo przecież, że przy tak wyrazistej osobowości znajdą się osoby zazdrosne o jej przymioty. Zawistne spojrzenia byłyby zrozumiałe. Jednak brak reakcji był najgorszą możliwością. Znaczyło to, że tak naprawdę nikogo nie obchodziła jego wyraźnie ukierunkowana niechęć, i dla szkolnego społeczeństwa stanowił zaledwie część szarej masy. Tła, na którym świeciły takie gwiazdy jak Thor Odinson, kapitan szkolnej drużyny futbolowej, czy Renly Baratheon, najpopularniejszy chłopak w szkole (Viserys nie wiedział, dlaczego Renly był lubiany, stanowiło to jednak niepodważalny fakt).
 
Stwierdził, że emanowanie nienawiścią w ich stronę nie daje efektu. Odwrócił się więc. Wzrok jego padł na stolik, przy którym siedziała grupka rozchichotanych dziewczyn- cheerleaderek. Zapewne rozmawiały o Thorze. Żałosne. Co najgorsze, znajdowała się wśród nich jego młodsza siostra, Daenerys. Nieopodal siedział jego brat Rhaegar, melancholijnie trącając struny gitary. Jak zwykle zebrał się wokół niego tłum wielbicielek. Viserysowi po raz kolejny w życiu przemknęła przez głowę myśl, że jest adoptowany.
Tak naprawdę, w Zespole Szkół nr 1 im. Aemona Smoczego Rycerza kto inny był adoptowany. Brat Thora- Viserys nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywał. Kiedy chłopak odkrył prawdę o swoim pochodzeniu, wybuchła niezła afera, szczególnie, że było to na imprezie, którą organizował jego braciszek. Viserys żałował, że go tam nie było, niestety z przyczyn mu nieznanych nikt go nigdy nie zapraszał. Nie było to bynajmniej rodzinne, Dany i Rhaegar bywali wszędzie. Wyglądało to na spisek.
Wracając do plotek, jakkolwiek nie był zainteresowany tak plebejskimi rozrywkami, to na zadupiu, na jakim przyszło mu mieszkać, nawet tak pospolite rzeczy od czasu do czasu okazywały się ciekawe.

Właściwie nie wiedział, co dokładnie się stało. Nie chciał jednak pytać, gdyż wszyscy sprawiali wrażenie, jakby wiedzieli. Postanowił się nie ośmieszać. Poza tym, szansa na to, że ktoś by mu odpowiedział, była minimalna.
Dokończył posiłek, wstał i podniósł zupełnie nieekologiczne jednorazowe sztućce i równie nieekologiczny papierowy talerzyk, by wrzucić je do kosza. Jednak w ostatniej chwili zmienił zdanie.
„Nie będę tego odnosił. Niech ktoś inny zrobi to za mnie” pomyślał buntowniczo i, zadowolony, wyszedł.
Przed stołówką natknął się na hordę gimnazjalistów. Nie rozumiał namiętności tej dzieciarni do szkolnych obiadów. Tłoczenie się przed wejściem było zdecydowanie niehigieniczne. Niehigieniczne było również przepychanie się przez tłum, ale nie miał wyboru. Kiedy wreszcie wydostał się na otwartą przestrzeń, odetchnął z ulgą. Już połowa dzisiejszych kontaktów z plebsem za nim. Jeszcze tylko wyjście ze szkoły, i do jutrzejszego ranka nie będzie musiał się ocierać o żadnych spoconych nastolatków.
Szedł smętnie powłócząc nogami, cudem unikając śmierci z rąk Aryi Stark, która właśnie przemierzała szkolny korytarz na deskorolce. I wtedy zobaczył TO- ogłoszenie. Przystanął, niepewnie się rozejrzał i powoli zbliżył do niego. Wydrukowane było na całkiem ładnym, gdyby nie jego liliowa barwa, papierze i przyozdobione złotymi gwiazdkami. Wielki, pogrubiony napis (Times New Roman, rozmiar co najmniej 54) głosił: PRZESŁUCHANIA. Poniżej, już niego mniejszą, ale wciąż majestatyczną czcionką, zamieszczony był tekst. Viserys przeczytał pierwszą linijkę.
„Umiesz śpiewać i tańczyć?”
„Umiem” odpowiedział w myślach i spojrzał jeszcze niżej.
„Chciałbyś coś zmienić w swoim życiu?”
„Chciałbym” przytaknął, i z zapartym tchem czytał dalej.
„Jeśli tak, zapraszamy na przesłuchania do szkolnego musicalu! Będą odbywały się przez cały dzień 23 września na auli. Przyjdź i olśnij jury!”
„Pójdę tam” pomyślał Viserys. „Pójdę i pokażę im, co potrafi smok.”
Zapewne kontemplowałby plakat dłużej, gdyby ktoś go brutalnie nie odepchnął. Viserys obdarzył bezczelnego ucznia swoim najbardziej zagniewanym wzrokiem. Jak on śmiał go pchnąć! Zawrzał w nim gniew, chłopak obudził smoka! Niestety, jak zwykle został zignorowany, nawet kiedy już się odezwał, żeby w odpowiednim momencie przejść do krzyku (ostatecznie uznał, że krzyczeć jednak nie będzie).

Chłopak, Viserys stwierdził, że go kojarzy, miał coś wspólnego z samorządem, albo gazetką, nawet na niego nie spojrzał, tylko zerknął na ogłoszenie (JEGO ogłoszenie, JEGO szansę) i odwrócił się w przeciwnym kierunku, usłyszawszy, że ktoś go woła.
-Petyr! –z końca korytarza rozległ się przyjemny, na ile Viserys mógł ocenić w tym zgiełku, głos, a zaraz potem zobaczył jego właściciela. Jeśli dobrze rozpoznawał, był to adoptus.
-Chodź tu –odkrzyknął Petyr, zwany przez wszystkich Littlefingerem (Viserys raczej nie chciał znać genezy tego przezwiska) –To mogłoby ci się spodobać.
Młodzieniec, dosyć wysoki, o szczupłej sylwetce, podszedł energicznym krokiem i spojrzał na plakat (jego, Viserysa, plakat!). Pokiwał głową i odwrócił się w stronę Petyra.
-Pójdę. To mogłoby być ciekawe.
-Nie sądzę. Chodźmy już, muszę od kogoś odpisać chemię.
Adoptus uczynił krok do przodu i zatrzymał się. Zmarszczył brwi i popatrzył na Viserysa.
-A tak właściwie, dlaczego ty tu leżysz? –zapytał.
Viserys, niemal jęty szałem i furią, podniósł się z podłogi. Co za upokorzenie.