Dzyń-dzyń-dzyń.
Viserys przemierzał szkolną szatnię. Metalowe elementy kostki uderzały o siebie, a do akompaniamentu przy każdym kroku rozlegał się tupot glanów. Tworzyło to doprawdy uroczą oprawę muzyczną. Dzięki temu wszyscy wiedzieli, że nadchodzi on - smok.
Dzyń-dzyń-dzyń.
Zatrzymał się przy swojej szafce. Wyjął kluczyk, otworzył ją i pochylił się, by rozwiązać sznurowadła.
- Cześć, Viserys - usłyszał.
Z początku nie zwrócił na to uwagi, lecz po chwili treść komunikatu dotarła do jego mózgu. Zamarł.
Odwrócił się. Za nim stała jakaś dziewczyna. Kojarzył ją, ale nie wiedział, jak ma na imię.
- Cześć – mruknął i powrócił do przerwanej czynności.
Nie miał pojęcia, o co jej chodziło. Może go z kimś pomyliła. Należało to do rzeczy trudnych, ale nie niemożliwych. Uspokojony tą myślą, wciągnął na nogi trampki. Niestety, nie dane mu było zawiązać ich w spokoju, bo ktoś stanął obok i nieprzyzwoicie wesołym głosem oznajmił:
- Hej, Viserys!
Viserys obdarzył natręta zdziwionym spojrzeniem, nie znał go. Coś było nie tak, zaczynał to wyraźnie czuć. Nikt nigdy nie mówił mu „cześć”. W przekonaniu o niecodzienności sytuacji utwierdziła go droga do sali lekcyjnej. Jeszcze kilka osób się z nim witało. Odburkiwał coś i szedł dalej. Chwilę największej grozy przeżył, gdy jakaś dziewczyna podjęła próbę pocałowania go w policzek. Na szczęście zdążył uciec. To przelało czarę, był pewien, że znów się z niego nabijają.
„Nikt nie będzie się śmiał ze smoka. Nikt” pomyślał wojowniczo.
- Cześć, Viserys!
O nie, ten głos znał aż nazbyt dobrze. Z prawdziwym trudem uśmiechnął się i odpowiedział:
- Cześć, Loki.
Był pewien, że to całkowicie wystarczy i usatysfakcjonowany adoptus sobie pójdzie. Był w błędzie.
- Co u ciebie?
- Wszystko dobrze - sztuczny uśmiech nie znikał z twarzy Viserysa.
- Jaką masz teraz lekcję? – koniecznie chciał wiedzieć Loki.
- Dothracki w jedenastce – odpowiedział Viserys i przyspieszył kroku, by zakończyć konwersację z adoptusem.
- To się świetnie składa! Mam łacinę w dwunastce, możemy pójść razem – powiedział uradowany Loki.
Viserys załamał ręce.
- Chętnie, ale muszę jeszcze pójść do toalety - miał nadzieję, że to wystarczy, by spławić Lokiego. Nie wiedział, jak bardzo się mylił. Najpierw adoptus wyglądał na strapionego, lecz po chwili uśmiechnął się szeroko.
-To i tak w tę sama stronę. Kawałek możemy pójść razem.
Viserys czuł, że ma ochotę go zamordować. Boleśnie. A zwłoki poćwiartować, spalić i spuścić w klozecie. Odetchnął głęboko i bez słowa ruszył w stronę łazienki. Im szybciej będzie szedł, tym szybciej pozbędzie się natręta.
- Wiesz, kiepsko zaczęliśmy naszą znajomość – Loki paplał dalej, ale Viserys przestał go słuchać, tym bardziej, że spostrzegł drzwi toalety. Przyspieszył kroku.
- To cześć - rzucił przez ramię i zniknął w białym, pozornie sterylnym wnętrzu szkolnej łazienki. Jakiś młodzieniec stał przy lustrze i ze skupieniem czesał złote loki. Odwrócił się i spojrzał na Viserysa.
- O, cześć – uśmiechnął się, schował szczotkę do torby i podszedł bliżej. Viserys nieufnie obserwował jego ruchy.
- Jesteś Viserys Targaryen, prawda? Nazywam się Loras Tyrell – wyciągnął rękę. Zapewne miał nadzieję, że Viserys nią potrząśnie i rozpocznie znajomość. Jednak on tego nie zrobił, co trochę zbiło Lorasa z pantałyku.
- Mmm… tak… - zawstydzony schował rękę za siebie. – Nie mieliśmy dotąd okazji się poznać.
- Zaiste – odparł Viserys. Pomyślał, że ten stan rzeczy mógłby nie ulegać zmianie, ale zachował tę uwagę dla siebie.
- Widziałem cię na przesłuchaniu – Tyrell próbował ożywić trupa nowo zawartej znajomości. Viserys spojrzał na niego bez zrozumienia. – No, wiesz, do musicalu.
„To ciekawe, bo ja ciebie wcale nie widziałem” pomyślał Viserys, ale nie powiedział tego na głos. Uśmiechnął się tylko uprzejmie. Niech tamten się męczy i dalej reanimuje zimne zwłoki ich przyjaźni.
- Byłeś niesamowity - uśmiechnął się, lekko potrząsając złotymi lokami. Viserys nie bardzo rozumiał, jaki był jego cel, ale komplement przypadł mu do gustu.
- Dziękuję – odpowiedział skromnie i spróbował się odwrócić. Niestety, plan zawiódł. Jak mu było… Lucjan? Ludwik? No, nieważne, Tyrell najwyraźniej zamierzał kontynuować rozmowę.
- Wiesz, jakbyś miał ochotę, to możemy razem usiąść na stołówce. Pogadamy sobie, fajnie będzie.
- Nie wątpię – powiedział Viserys.
- Czyli co, zobaczymy się później? Jakoś cię znajdę - Tyrell uśmiechnął się, poklepał go po ramieniu i wyszedł.
Viserys odczekał dziewięćdziesiąt sekund, a następnie uchylił drzwi i się rozejrzał. Ocenił, że ryzyko napotkania kolejnego człowieka poszukującego przyjaciela jest niewielkie i można się bezpiecznie przedostać do klasy. Byle szybko.
Viserys przemierzał szkolną szatnię. Metalowe elementy kostki uderzały o siebie, a do akompaniamentu przy każdym kroku rozlegał się tupot glanów. Tworzyło to doprawdy uroczą oprawę muzyczną. Dzięki temu wszyscy wiedzieli, że nadchodzi on - smok.
Dzyń-dzyń-dzyń.
Zatrzymał się przy swojej szafce. Wyjął kluczyk, otworzył ją i pochylił się, by rozwiązać sznurowadła.
- Cześć, Viserys - usłyszał.
Z początku nie zwrócił na to uwagi, lecz po chwili treść komunikatu dotarła do jego mózgu. Zamarł.
Odwrócił się. Za nim stała jakaś dziewczyna. Kojarzył ją, ale nie wiedział, jak ma na imię.
- Cześć – mruknął i powrócił do przerwanej czynności.
Nie miał pojęcia, o co jej chodziło. Może go z kimś pomyliła. Należało to do rzeczy trudnych, ale nie niemożliwych. Uspokojony tą myślą, wciągnął na nogi trampki. Niestety, nie dane mu było zawiązać ich w spokoju, bo ktoś stanął obok i nieprzyzwoicie wesołym głosem oznajmił:
- Hej, Viserys!
Viserys obdarzył natręta zdziwionym spojrzeniem, nie znał go. Coś było nie tak, zaczynał to wyraźnie czuć. Nikt nigdy nie mówił mu „cześć”. W przekonaniu o niecodzienności sytuacji utwierdziła go droga do sali lekcyjnej. Jeszcze kilka osób się z nim witało. Odburkiwał coś i szedł dalej. Chwilę największej grozy przeżył, gdy jakaś dziewczyna podjęła próbę pocałowania go w policzek. Na szczęście zdążył uciec. To przelało czarę, był pewien, że znów się z niego nabijają.
„Nikt nie będzie się śmiał ze smoka. Nikt” pomyślał wojowniczo.
- Cześć, Viserys!
O nie, ten głos znał aż nazbyt dobrze. Z prawdziwym trudem uśmiechnął się i odpowiedział:
- Cześć, Loki.
Był pewien, że to całkowicie wystarczy i usatysfakcjonowany adoptus sobie pójdzie. Był w błędzie.
- Co u ciebie?
- Wszystko dobrze - sztuczny uśmiech nie znikał z twarzy Viserysa.
- Jaką masz teraz lekcję? – koniecznie chciał wiedzieć Loki.
- Dothracki w jedenastce – odpowiedział Viserys i przyspieszył kroku, by zakończyć konwersację z adoptusem.
- To się świetnie składa! Mam łacinę w dwunastce, możemy pójść razem – powiedział uradowany Loki.
Viserys załamał ręce.
- Chętnie, ale muszę jeszcze pójść do toalety - miał nadzieję, że to wystarczy, by spławić Lokiego. Nie wiedział, jak bardzo się mylił. Najpierw adoptus wyglądał na strapionego, lecz po chwili uśmiechnął się szeroko.
-To i tak w tę sama stronę. Kawałek możemy pójść razem.
Viserys czuł, że ma ochotę go zamordować. Boleśnie. A zwłoki poćwiartować, spalić i spuścić w klozecie. Odetchnął głęboko i bez słowa ruszył w stronę łazienki. Im szybciej będzie szedł, tym szybciej pozbędzie się natręta.
- Wiesz, kiepsko zaczęliśmy naszą znajomość – Loki paplał dalej, ale Viserys przestał go słuchać, tym bardziej, że spostrzegł drzwi toalety. Przyspieszył kroku.
- To cześć - rzucił przez ramię i zniknął w białym, pozornie sterylnym wnętrzu szkolnej łazienki. Jakiś młodzieniec stał przy lustrze i ze skupieniem czesał złote loki. Odwrócił się i spojrzał na Viserysa.
- O, cześć – uśmiechnął się, schował szczotkę do torby i podszedł bliżej. Viserys nieufnie obserwował jego ruchy.
- Jesteś Viserys Targaryen, prawda? Nazywam się Loras Tyrell – wyciągnął rękę. Zapewne miał nadzieję, że Viserys nią potrząśnie i rozpocznie znajomość. Jednak on tego nie zrobił, co trochę zbiło Lorasa z pantałyku.
- Mmm… tak… - zawstydzony schował rękę za siebie. – Nie mieliśmy dotąd okazji się poznać.
- Zaiste – odparł Viserys. Pomyślał, że ten stan rzeczy mógłby nie ulegać zmianie, ale zachował tę uwagę dla siebie.
- Widziałem cię na przesłuchaniu – Tyrell próbował ożywić trupa nowo zawartej znajomości. Viserys spojrzał na niego bez zrozumienia. – No, wiesz, do musicalu.
„To ciekawe, bo ja ciebie wcale nie widziałem” pomyślał Viserys, ale nie powiedział tego na głos. Uśmiechnął się tylko uprzejmie. Niech tamten się męczy i dalej reanimuje zimne zwłoki ich przyjaźni.
- Byłeś niesamowity - uśmiechnął się, lekko potrząsając złotymi lokami. Viserys nie bardzo rozumiał, jaki był jego cel, ale komplement przypadł mu do gustu.
- Dziękuję – odpowiedział skromnie i spróbował się odwrócić. Niestety, plan zawiódł. Jak mu było… Lucjan? Ludwik? No, nieważne, Tyrell najwyraźniej zamierzał kontynuować rozmowę.
- Wiesz, jakbyś miał ochotę, to możemy razem usiąść na stołówce. Pogadamy sobie, fajnie będzie.
- Nie wątpię – powiedział Viserys.
- Czyli co, zobaczymy się później? Jakoś cię znajdę - Tyrell uśmiechnął się, poklepał go po ramieniu i wyszedł.
Viserys odczekał dziewięćdziesiąt sekund, a następnie uchylił drzwi i się rozejrzał. Ocenił, że ryzyko napotkania kolejnego człowieka poszukującego przyjaciela jest niewielkie i można się bezpiecznie przedostać do klasy. Byle szybko.
Viserys przygnębiony patrzył na swój sprawdzian. Nie mogło być gorzej. Nędza! Mormont bezlitośnie wykpił jego wypracowanie o gospodarce Timbuktu w drugiej połowie XIX wieku, wszystkie te uwagi, przekreślenia, ten rażący zielony długopis, zielona jedynka i zielonymi literami znacząca się pieczątka: nędza! Zrezygnowany schował kartkę do torby. Trudno. Poprawi to za tydzień. Szurając nogami udał się w stronę stołówki. Dziś na obiad miała być mielonka w sosie chrzanowym z ziemniakami. Viserys nienawidził mielonki. Uznał, że dzień nie mógł wyglądać gorzej. Najpierw nabijali się z niego, potem przyczepił się do niego adoptus, następnie Tyrell. Ale na tym się nie skończyło, na dothrackim Cersei Lannister z nim usiadła. Potem przez całą lekcję trzęsły mu się dłonie i nie mógł na niczym skupić wzroku. Straszna dziewczyna. I jeszcze jej brat spojrzał na niego z taką wrogością… A do tego ta mielonka!
Odebrał talerz z żywnością i ruszył w kierunku najdalszego stołu, powłócząc nogami.
- Ej, Viserys! Tutaj!
Na śmierć zapomniał. Obiecał Tyrellowi, że z nim usiądzie. Pójdzie dalej, może pomyśli, że nie usłyszał.
- Viseeeeeryyyyys!
Nie podziałało. Powinien był to przewidzieć, nic mu dzisiaj nie wychodzi.
Westchnął i odwrócił się w kierunku Tyrella. Chłopak stał przy stole i machał do niego, nieprzyzwoicie ciesząc mordę.
To będzie bardzo długa przerwa obiadowa.
- No, myślałem, że mnie nie słyszysz. Siadaj, zająłem ci miejsce.
Viserys usiadł, obrzucając pozostałe osoby siedzące przy stole podejrzliwym spojrzeniem. Fajny dzieciak, Renly Baratheon, siedział naprzeciwko i prezentował w uśmiechu zęby trzonowe. Obok niego siedział z jednej strony Tyrell, a z drugiej, również koło Viseryska, jakaś dziewczyna, jeśli dobrze pamiętał, należała do grona przygłupich koleżanek Dany. Przedstawiła się jako Margaery i jako jedyna cmoknęła powietrze obok jego policzka, ignorując znaki ostrzegawcze smoka.
- Miło mi was poznać. – uśmiechnął się nieszczerze i pogrzebał widelcem w górze mielonki.
- To nam jest miło. – powiedziała Margaery, posyłając mu spojrzenie spod rzęs. Renly i Loras potwierdzili jej słowa.
Potem cisza. Niezręczna cisza. Viserysowi nawet to odpowiadało, mógł grzebać widelcem w mielonce, której nie lubi, i rozmyślać o swoim cierpieniu. Niestety, jego nowi towarzysze nie podzielali jego odczuć.
- No więc, Viserys – odchrząknął Renly. – Czym się interesujesz?
Viserys posłał mu mordercze spojrzenie.
- Lubię smoki.
Lekcje dobiegły końca. Jak to dobrze. Viserys wiedział, że dzisiejszy dzień na zawsze odciśnie się krwawym śladem w jego psychice. Zwłaszcza na wspomnienie o obiedzie przechodziły go dreszcze. Nie wiedzieć czemu, wyznanie o sympatii do smoków spotkało się z salwą pociesznego chichotu. A potem jeszcze dopytywali się jakie konkretnie lubi. Nędzny plebs, na smokach się nie zna.
Takim właśnie torem biegły myśli Viserysa Targaryena, podczas gdy jego ręce były zajęte sznurowaniem buta. Było to zajęcie trochę nużące, gdyż glany posiadają po dziesięć dziurek z każdej strony, a Viserys, będąc osobą obowiązkową, zawsze sznurował je do końca. Niestety nie dane mu było w spokoju zawiązać butów. Ktoś stanął obok, zasłaniając światło padające z wąskiego, zakratowanego okienka (jakby ktokolwiek próbował uciekać przez nie ze szkoły).
- Viserys, dobrze, że udało mi się złapać cię w szkole. – oznajmił Loki Laufeyson, opierając się nonszalancko o szafkę. Viserys ledwo powstrzymał się od nienawistnego zgrzytania zębami. Czy nie mogą dać mu dziś świętego spokoju? I jeszcze chwalą się, że są wyżsi, przynajmniej Loki. Ktoś, kto stoi nad kimś, kto właśnie kuca sznurując buty, może mieć tylko taki cel.
- Coś się stało? – odburknął i wstał, żeby włożyć kurtkę.
- Pomyślałem sobie, że moglibyśmy wrócić razem – uśmiechnął się, ukazując bogactwo swego uzębienia.
- Nie wiesz, którym autobusem jadę - powiedział Viserys i rozpoczął proces sznurowania od nowa, tym razem z lewym butem.
- Tym samym co ty. Koło naszej szkoły jeździ tylko jedna linia.
Viserys spojrzał na niego spod kurtyny srebrzystych włosów. Bezczelny.
- Moglibyśmy porozmawiać o musicalu – dodał Loki, jakby sądząc, że perspektywa rozmowy z nim jest czymś, czemu Viserys nie mógłby się oprzeć.
- Ale możemy też pogadać o innych rzeczach.
„Zamilknij, kreaturo” pomyślał Viserys.
Udając, że jest niezwykle skupiony na swoim bucie, zastanawiał się, pod jakim pretekstem mógłby odmówić.
- Muszę poczekać na rodzeństwo. – powód był idiotyczny, ale nic lepszego nie przyszło mu do głowy. Loki chyba też uznał, że nie było to najmądrzejsze, bo spojrzał na niego z mieszaniną politowania i zdziwienia.
- Musieli o tym zapomnieć. Rhaegar wyszedł dwie godziny temu.
Viserys posłał mu pełne nienawiści spojrzenie, ale najwyraźniej zostało odczytane jako „skąd wiesz?”.
- Akurat wychodziłem kupić kawę. – wyjaśnił. – No wiesz, w kawiarni za rogiem. – dodał, nie widząc entuzjazmu na twarzy Viserysa.
Tymczasem młody smok godził się z myślą, że chyba nie ma wyjścia - musi pójść z Lokim. To tylko czterdzieści minut, jakoś da radę. Ale to ostatni raz.
- Dobra – powiedział zrezygnowany i powstał majestatycznie. –To chodźmy.
- Wiedziałem, że się zgodzisz - ucieszył się Loki.
Viserys miał ochotę powiedzieć, że wcale nie wiedział, ale ostatecznie stwierdził, że ten nędzny człowiek nie jest wart tego, by smok do niego przemówił.
Właściwie Loki nawet nie wymagał, żeby Viserys się odzywał. Całą drogę na przystanek zajął jego monolog o najróżniejszych musicalach. Kiedy przyjechał autobus, Loki zamilkł. Przez chwilę Viserys poczuł ulgę, lecz niestety nie trwało to długo.
- A tak w ogóle, czemu nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się w autobusie? – spytał Loki, patrząc mu prosto w oczy. Viserys szybko odwrócił głowę i udając, że szuka biletu, wzruszył ramionami. „A co mnie to obchodzi. Uważam, że to ogromne szczęście” pomyślał.
Nędzny plebs, na smokach się nie zna. <3
OdpowiedzUsuń"I jeszcze chwalą się, że są wyżsi, przynajmniej Loki. Ktoś, kto stoi nad kimś, kto właśnie kuca sznurując buty, może mieć tylko taki cel." Żelazna logika jest żelazna. XD
JA CHCĘ PUCHATY ROZDZIAŁ.
Nędzny plebs, na smokach się nie zna.
OdpowiedzUsuńcÓdo!!! Rozdział super, chociaż poprzednie bardziej mi się podobały. LOFCIAM I CZEKAM NA NEXTA!
A, noji niech Loki i Visek będą razem, on jest blondynem, a on brunetem, KAWAIII!
Świetne; nie mogę się doczekać dalszego ciągu. Ależ co za wredni ludzie, że nie pozwalają Viserysowi w spokoju zasznurować butów! I jeszcze mielonka w sosie chrzanowym - to zdecydowanie nie był fartowny dzień. Swoją drogą Loras wydaje mi się bardzo sweet, ale to już moje odczucie.
OdpowiedzUsuńWitaj, zostałaś przeniesiona do wolnej kolejki. Prosimy o wybranie nowej oceniającej, inaczej zrobimy to same. :-)
OdpowiedzUsuńraj-ocen.blogspot.com