piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział 9



-No, to ten… właśnie tu mieszkam… -powiedział cicho Viserys, otwierając furtkę.
Loki popatrzył na niego przyjaźnie i uśmiechnął się.
-Ładny ogród –stwierdził.
Viserys zestresowany przygryzł wargę. Pierwszy raz ktoś przychodził specjalnie do niego.
-To… wejdź, a ja zamknę –wymamrotał.
Loki posłusznie podążył przed siebie, rozglądając się z ciekawością. Litościwie nie skomentował faktu, że Viserys ze zdenerwowania nie mógł trafić w dziurkę od klucza.
Już miał dzwonić do drzwi, kiedy Viserys własnym ciałem niemal zasłonił dzwonek i z desperacją w oczach wepchnął klucz do zamka.
- Ja otworzę. Pies się denerwuje, kiedy ktoś dzwoni. Szczeka. – dodał, żeby się wytłumaczyć. Loki wzruszył ramionami. Skoro to takie ważne, żeby pies siedział cicho, niech mu będzie.
 Najwyraźniej jednak pies za nic miał sobie środki ostrożności i kiedy tylko znaleźli się w przedpokoju, wypadł na nich szczekając i broniąc domu z całą swoją jamniczą determinacją.
- Smoczuś, cicho bądź! - fuknął Viserys, ale pies nie zwracał uwagi na polecenia właściciela.
-Jaki śliczy –zachwycił się Loki i wyciągnął rękę, by go pogłaskać. Smoczuś zręcznie ją wyminął, po czym  z podziwu godnym poświęceniem rzucił się na stopę wroga, na szczęście nadal obutą w adidasa.
-Smoczuś! Tak nie wolno! Loki jest twoim gościem, nie możesz go gryźć. Już, na miejsce –krzyknął Viserys. Jamnik niechętnie się wycofał, wciąż jednak powarkując. –Przepraszam.
-Nie szkodzi –powiedział Loki. –Gdzie się mogę…
-Gdzie chcesz –Viserys rozejrzał się. Wyglądało na to, że nikogo nie było. Dzięki Bogu. Nie oznaczało to bynajmniej, że mógł beztrosko pozwolić Lokiemu łazić po domu. Należało go przetransportować do jego pokoju zanim Dany i Rhaegar wrócą. Tego tylko brakowało, żeby zaczęli rozmawiać z nim, zadawać pytania i, co najgorsze, powiedzieli, że on, Viserys, nigdy nie miewał gości. To byłoby upokarzające.
Poczekał aż Loki zdejmie buty i powiedział:
-No, to chodźmy do mnie.
Z niepokojem wyjrzał przez okno. Tak, idą. I to oboje. Już zamykają za sobą furtkę.  A Lokiemu raczej się nie spieszy. No cóż, trzeba coś z tym zrobić- nadzwyczajna sytuacja wymaga nadzwyczajnych środków.
-Tędy, proszę, tędy-  ujął Lokiego za rękę i pociągnął w kierunku schodów. Trzeba go ukryć przed rodzeństwem. Ukryć za wszelką cenę.
Loki najwyraźniej był zszokowany taką poufałością, Viserys wcale mu się nie dziwił. Po nietypowej propozycji, jaką usłyszał, może nie werbalnie, ale na pewno używając mowy ciała, przekazywał mu „nie tknąłbym cię nawet kijem przez szmatę, nawet gdyby za to płacili”.
„Udało się” odetchnął z ulgą, zatrzaskując za sobą drzwi pokoju. Jednak w tym momencie inna rzecz wywołała w nim kolejny wybuch paniki. Czy posprzątał? I czy na pewno schował wszystkie potencjalnie kompromitujące rzeczy? A co najważniejsze, czy majtki nie leżą gdzieś na wierzchu? Szybkie przebiegnięcie wzrokiem po pokoju uspokoiło go. Może nie był on w idealnym porządku, ale to nawet lepiej. Loki by jeszcze pomyślał, że obchodzi go jego opinia i specjalnie starał się dobrze wypaść.
Nagle coś sobie przypomniał. Musi zachować chociaż pozory gościnności.
-Napijesz się herbaty? –zapytał.
-Nie, dzięki.
Viserys odetchnął z ulgą. Perspektywa zostawienia gościa samego w swoim pokoju niezbyt go pociągała.
Tymczasem z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wpatrywał się on w jakiś punkt. Viserys z przestrachem podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.
I zdjęła go groza.
-Czy to… - odezwał się w końcu Loki.
-Tak, mojego małego kuzyna. Czasem tu wpada i wtedy mu czytam – odpowiedział szybko Viserys i kopnął pięknie ilustrowane wydanie legendy o Smoku Wawelskim pod łóżko, bu usunąć żenujący obiekt z pola widzenia nowo nabytego absztyfikanta. Właśnie, absztyfikanta. Viserys spędził cały weekend chodząc po pokoju tam i z powrotem, rozważając wszelkie za i przeciw propozycji Lokiego, turlając się po łóżku i podłodze, wrzeszcząc na Dany, kiedy ośmielała się zakłócać jego rozmyślania takimi głupotami jak pytanie, czy zejdzie na obiad, albo przynoszeniem świeżego prania.
W końcu jednak wygrała jego ambicja uznająca, że korona na jego głowie wyglądać będzie perfekcyjnie, nawet, jeśli jest z plastiku.
- Może usiądziesz?
Podejrzliwie spoglądając na poduszkę ze smokiem, Loki rozsiadł się na łóżku. Widząc to, Viserys usiadł na obrotowym krześle. Im dalej od absztyfikanta, tym lepiej. Poza tym, równomierne bujanie się na boki uspokajało.
-Chyba powinniśmy uzgodnić wszystko –zaczął Loki.
-Tak.
-Po pierwsze, powinniśmy pójść gdzieś w plener i zrobić sobie kilka zdjęć razem. Myślę, że twój ogród będzie odpowiedni. I ustawimy je sobie na profilowe, mam nadzieję, że to oczywiste. Na tło też.
-Nie –sprzeciwił się Viserys. –Profilowe tak, ale nie zrezygnuję z mojego smoka w tle.
Loki zdumiony uniósł brwi.
-No… dobrze. To dalej. W dni parzyste będę wstawiał ci tablicę piosenki o miłości, w nieparzyste ty mnie. Pasuje?
-Pasuje.
- Tylko zachowajmy klasę. Nie wyskakuj mi z żadnym disco polo, Italo disco, czy innym szajsem.
- Za kogo mnie masz? – Viserys prychnął urażony i ze złością obrócił się na krześle. – Mam ci wstawiać serduszka na tablicę?
- Wspaniały pomysł. – Loki naprawdę wydawał się zachwycony. Wyciągnął kalendarzyk i zaczął coś notować. - Musimy też pokazywać się razem. Przy innych. – podniósł wzrok znad notatek. – Nie możesz uciekać za każdym razem, kiedy podejdę bliżej.
Viserys nie wydawał się być przekonany. Bujał się tylko na krześle i łypał na Lokiego.
- Byłoby nieźle, gdybyś nie wzdrygał się, kiedy cię przytulę albo wezmę za rękę. O tym, że od czasu do czasu sam mógłbyś to zrobić, nawet nie wspominam.
„Właśnie to zrobiłem, kretynie” pomyślał Viserys.

-Masz czas w czwartek? Po próbie moglibyśmy razem gdzieś pójść.
-No dobra.
- Tylko ubierz się ładnie. I mógłbyś się trochę więcej uśmiechać, cieszyć i tak dalej. Rozumiesz, co mam na myśli? Ludzie muszą uwierzyć. Musisz być prawdziwy, nie zapominać się i nie wychodzić z roli nawet, jeśli nie ma mnie w pobliżu. A częścią bycia świeżutką zakochaną parą jest epatowanie swoim szczęściem na innych tak, żeby poczuli, że oddaliby wiele za to, by być na twoim miejscu. Albo doprowadzić ich do mentalnych wymiotów.
Viserys niechętnie skinął głową.
- To już wszystko?
Loki przez chwilę studiował notatki.
- Zdrobnienia! Musimy zacząć używać zdrobnień.
- Masz na myśli psiaczki, misiaczki, serduszka i inne słonka? – sama wizja przerażała Viserysa i napawała go nieopisanym obrzydzeniem.
- Dokładnie.
- A mogę cię nazywać smoczusiem?
- Czy przypadkiem twój pies się tak nie nazywa?
- No, tak... - Viserys nie patrzył mu w oczy, najwyraźniej trochę zażenowany. - Ale wtedy mi będzie łatwiej. Pomyślę o Smoczusiu i lepiej zniosę to całe przytulanie.
-No, dobrze, ale musisz naprawdę przekonywująco się cieszyć z faktu przytulania mnie. Będę ci mówił Vissie.
-Że, przepraszam, jak?
-Vissie. To brzmi rozkosznie.
Viserys uśmiechnął się szeroko, przezwyciężając chęć uczynienia Lokiemu czegoś strasznego.
„Musisz grać, wszyscy muszą uwierzyć.”
-Jasne. Nie ma problemu.