piątek, 8 marca 2013

Rozdział 8



- Źleee!!!
Viserys skrzywił się i zasłonił uszy. Sandor Clegane miał wyjątkowo doniosły głos.
- Znowu wychodzisz w nieodpowiednim momencie! A tak w ogóle, to jeśli na następną próbę nie nauczycie się tekstu, zabiję was! Wszystkich!
Meera Reed w milczeniu pokiwała głową, bojąc się odpowiedzieć. To była dopiero pierwsza próba, a Clegane rzucił o ścianę już trzema osobami.
- No i czego tak stoisz i nic nie mówisz?!
Viserys cieszył się, że to nie była jego scena i może sobie siedzieć przy wejściu, daleko od Sandora. Niestety, to oznaczało, że musiał wysłuchiwać jak przyrodni brat Robba Starka nieudolnie usiłuje poderwać dziewczynę z radiowęzła. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Jeszcze raz przejrzał tekst. Jak to dobrze, że cały zeszły tydzień poświęcił na nauczenie się roli na pamięć. Co prawda, odbiło się to na ilości snu, ale było warto. Znów ich olśni i Clegane nie będzie miał się do czego przyczepić.
- Ej, Targaryen! – Viserys ze złością spojrzał na Jona „chcę-być-Starkiem” Snowa. – Teraz ty wchodzisz.
Natychmiast zerwał się z miejsca, wcisnął chłopakowi swój tekst i, zwolniwszy kroku, wyszedł na scenę. Zrobił kilka kroków i zaczął śpiewać. Znów czuł rosnącą w nim radość, euforię, nieziemską ekstazę…
- Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! O oktawę za wysoko! Oktawę!!! – Sandor miotał się przed sceną. – Rozumiesz, co to znaczy!?
Viserys zacisnął zęby, westchnął i zaczął jeszcze raz.
- Targaryen, jeśli się nie postarasz, to cię stąd na zbity pysk wywalę! Co to w ogóle ma być? Lekko, lekko, masz płynąć!
Viserys posłał mu mordercze spojrzenie. Ogar był o krok od obudzenia smoka.
- A ja sądzę, że tak nawet brzmi lepiej - usłyszeli. Smok nawet nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto to powiedział. – Viserys powinien pokazać pełnię swoich umiejętności. Założę się, że wszyscy będą zachwyceni.
„Idź stąd, idź stąd, idź stąd” Viserys szeptał obsesyjnie w myślach.
- Nie sądzę. – uznał, że przykopanie Laufeysonowi jest na tyle kuszące, że jest w stanie sam się upokorzyć. – Sandor ma rację. Zacznę jeszcze raz.
Przez chwilę cieszył się zawstydzoną miną Lokiego, ale szybko pożałował swojej decyzji. Clegane wydarł się ponownie.
- Może i udało ci się zejść o tę oktawę, ale gdzie, do cholery, podziałeś emocje?! To jest UDAWANE! Słyszysz mnie?! – Twarz Ogara zrobiła się czerwona, wyglądał jakby zaraz miał wybuchnąć. Dosłownie. I rozlecieć się na małe, mokre, ohydnie krwiste kawałeczki.
Viserys skinął głową, zaczął jeszcze raz. Niestety, tym razem wcale nie poszło mu lepiej. Kolejnym też nie (przynajmniej według reżysera, on sam uznał, że zrobił postępy). W końcu Clegane machnął na to ręką, spojrzał na zegarek i kazał mu zejść. Bo Sansa Stark musi przećwiczyć swój numer. A właściwie swój, Daenerys, Margaery i Cersei, ale nikt nie miał odwagi przypomnieć o tym wściekłemu Sandorowi.
Viserys skierował swoje kroki do miejsca przy drzwiach (niestety nadal okupowanego przez Jona Snowa i jego rudy obiekt westchnień).
- Jak myślisz, zdążymy przećwiczyć dzisiaj naszą scenę? - Loki z podziwu godną determinacją usiłował nawiązać z Viserysem jakiś bliższy kontakt.
„Oby nie.”
- Nie wiem, zobaczymy.
- Im szybciej się za to weźmiemy, tym lepiej - uśmiechnął się Loki. – Wiesz, naprawdę myślę, że dobrze to zaśpiewałeś.
„To oczywiste, że dobrze zaśpiewałem, jestem smokiem, nędzny plebejuszu.”
- Dziękuję. - Viserys wymusił na sobie skromny uśmiech.
- Ładnie wyglądasz, kiedy się uśmiechasz.
Przez chwilę nie docierał do niego sens słów. Kiedy wreszcie zrozumiał, spojrzał na Lokiego w szczerym zdumieniu.
- Powinieneś częściej się uśmiechać. – dodał niespeszony i popatrzył na niego jakoś tak dziwnie. Wywołało to w Viserysie nieprzyjemne odczucia. Cała ta sytuacja zaczynała mu się nie podobać.
- Nie sądzę. – odpowiedział starając się, żeby w jego głosie pobrzmiewał lód. – Ludzie nie zasługują na mój uśmiech.
- Im więcej poznajesz świat, tym mniej ci się podoba, a każdy dzień utwierdza cię w przekonaniu o ludzkiej niestałości. Czyż nie tak, drogi Viserysie?
Viserys czuł, że z tą wypowiedzią coś było zdecydowanie nie tak. I jeszcze ten „drogi Viserys”. Nawet jego babcia nie zwracała się tak do ludzi. Miał ochotę uciec. Daleko i szybko. Ale próba wciąż trwała i nie mógł wyjść, nawet symulując chorobę. Clegane by go zabił.
- Możliwe.
- Chciałbyś może pójść ze mną na kawę do automatu na parterze?
- Nie. – odpowiedź Viserysa była stanowcza.
- Dlaczego nie?
- Możemy iść, jeśli chcesz, żeby Sandor nas oskalpował.
Loki rozpromienił się. Viserys nie rozumiał dlaczego, przecież jego odpowiedź była taka ironiczna i sarkazm wprost się z niej wylewał.
- To pójdziemy później. Niedawno otworzyli nową kawiarnię, bardzo mi się spodobała. Zabiorę cię tam.
Viserys nie powiedział nic. Dyskusje z plebsem zdecydowanie są czymś, czego smok powinien się brzydzić. Nagle Loki przysunął się bliżej.
- Wiesz… - zaczął. – Od pewnego czasu chcę ci coś powiedzieć. Nie musisz odpowiadać od razu, ale też nie chciałbym, żebyś się zastanawiał zbyt długo.
Viserys zamrugał nerwowo i odsunął się. Co on sobie myśli? I czego w ogóle chce? Zaczynał mieć nieprzyjemne podejrzenia. Na pewno znowu z niego żartują. Zaraz Loki powie coś obrzydliwe obraźliwego, obudzi smoka i będzie po wszystkim. Clegane ich zabije.
Wziął głęboki oddech i zaczął liczyć od pięćdziesięciu do zera. Nie może się zdenerwować, nie może pozwolić smokowi na przebudzenie. Milczał, liczył i oddychał.
Loki znów przysunął się bliżej i znów spojrzał na niego dziwnie. Bardzo, bardzo dziwnie.
- Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a przystojnemu, zdolnemu i popularnemu chłopakowi brak do szczęścia tylko absztyfikanta.
Viserys zmarszczył brwi. Co się dzieje? Co on właśnie powiedział? I dlaczego tak? A dlaczego nie inaczej? I po co? Miliony pytań galopowały przez srebrnowłosą głowę Viserysa.
Loki ma plan. To było do przewidzenia. Te uśmiechy, te rozmowy, wspólne powroty do domu przez cały ostatni tydzień… To wszystko nie mogło być bezinteresowne.
- I tym absztyfikantem masz być ty.
Loki uśmiechnął się.
- Twoja zdolność wyciągania właściwych wniosków jest zdumiewająca - powiedział.
Viserys nie wiedział, co odpowiedzieć. Sama myśl napawała go obrzydzeniem. Tak z Laufeysonem? Fuj! I czemu niby miałby się zgadzać? Jak się świr zakochał, to powinien był wybrać kogoś, kto nie darzy go nienawiścią.
- Nawet cię nie lubię. Jak chcesz zmienić sobie status na facebooku, znajdź kogoś innego.
Loki popatrzył na niego z wyższością i położył mu dłoń na ramieniu. Viserys miał ochotę strząsnąć ją natychmiast.
- To, czy mnie lubisz, nie ma tu nic do rzeczy. Pomyśl, ile mógłbyś na tym zyskać.
- Ja mógłbym zyskać? Czy może ty? Co niby miałbym z takiego… - skrzywił się lekko – związku?
- Pod koniec marca urządza się bal wiosenny. Na którym co roku wybiera się króla i królową szkoły. Jeśli to dobrze rozegramy, mój drogi Viserysie, te tytuły będą nasze.