Viserys udawał, że czyta („Lodowy smok” George’a R. R. Martina, świetna pozycja), gdy tak naprawdę spoglądał zza kurtyny na poczynania Margaery Tyrell. Była świetną baletnicą, nawet on to przyznawał, lecz byłby zawiedziony, gdyby dostała się do obsady musicalu. Zwłaszcza, że namęczył się piłując jej pointy. Niestety, najwyraźniej spiłował je źle, bo występ dziewczyny wypadł wspaniale. Zaraz po niej na scenę weszła Cersei Lannister. Viserys nawet nie próbował jej szkodzić. Wszyscy wiedzieli, że jeśli choć raz jej podpadniesz, prędzej czy później wypadniesz z wieży kościelnej, albo stracisz głowę wpadając pod tramwaj.
Jej występ też nie był najgorszy, w przeciwieństwie do Tyrellówny lepiej szedł jej śpiew niż taniec. Jednak Viserys wiedział, że w porównaniu z jego przyszłym występem były to zaledwie popisy przedszkolaka (taką miał przynajmniej nadzieję).
Następnie na scenę weszła jego siostra.
„Czy ona w ogóle coś umie?” pomyślał i mimowolnie prychnął. Kilka osób spojrzało na niego. Viserys spłonął rumieńcem i udał, że bez reszty pochłonęła go lektura.
Ku jego zdumieniu, Dany poszło całkiem nieźle. Ale była to głupia popowa piosenka, a coś takiego każdy potrafi zaśpiewać. Nie to co „La donna e mobile”. Aria operowa jest czymś na możliwości jedynie największych talentów. Takich jak on.
Po kryjomu, dziesięć razy rozglądając się w każdą stronę, żeby upewnić się, czy nikt nie patrzy, wyjął z plecaka kartkę z tekstem i wsunął między strony powieści. Nie mógł pozwolić, by ktoś zauważył, co zamierza zaśpiewać. Jeszcze ukradłby mu pomysł! Musiał jednak powtórzyć słowa, zapomnienie ich byłoby zbyt wielką kompromitacją. Występ miał być perfekcyjny.
La donna è mobile.
Qual piuma al vento,
muta d'accento e di pensiero.
Sempre un amabile,
leggiadro viso,
in pianto o in riso, è menzognero.
Och, o ileż życie byłoby prostsze, gdyby znał włoski!
Ze skupieniem studiował tekst, co jakiś czas poprawiając niesforne jasne loki (pomysł zakręcenia włosów coraz mniej mu się podobał), gdy nagle coś mu przeszkodziło. A raczej ktoś, bo drzwi zwykle nie trzaskają same z siebie.
„Adoptus” pomyślał. „Ale co on ma na głowie?”
Viserys uznał, że jego fryzura nie była taka zła w porównaniu z tym, co odstrzelił adoptus. Na jego głowie znajdował się, o ile można było rozpoznać, hełm zwieńczony długimi, lekko wygiętymi rogami, podobnymi do kozich. Na tym przebranie się nie kończyło. Do hełmu dopasował zbroję i skórzane łaszki w czarno-zielono-złotej kolorystyce. Viserys nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem znad swojego „Lodowego smoka”. Adoptus wyglądał jak połączenie gwiazdki porno z kozą, więc jak tu się nie śmiać.
Ten spojrzał wprost na niego.
-Te, tleniony, z czego się śmiejesz? –zapytał.
Wesołość Viserysa ustąpiła miejsca wściekłości. Jak ktokolwiek może śmiać się z jego pięknych włosów? Zwłaszcza takie zero jak adoptus? Poza tym, wcale ich nie utleniał, ich kolor był naturalny!
Wstał, z hukiem zamknął książkę i szybkim krokiem przemierzył pomieszczenie.
-Jak śmiesz?! Jak śmiesz tak się odzywać do smoka, nędzarzu?!
Uznał, że ustna nagana będzie niewystarczająca dla przewinienia adoptusa, toteż ściągnął mu hełm i uderzył go książką w głowę. Miał nadzieję, że bolało.
Przez chwilę napawał się zdziwioną miną bezczelnego plebejusza. Niestety ta przyjemność szybko została mu odebrana. Adoptus złapał go za koszulę i z wściekłością wycedził:
-Odwaliło ci, gówniarzu!?
-Puszczaj, patałachu! –Viserys spróbował się wyrwać, „Lodowy smok” upadł na podłogę. –Jak śmiesz dotykać smoka!
Wokół zebrali się już gapie. Viserys czuł, że cała sytuacja ani trochę mu się nie podoba. Wszyscy ci ludzie widzieli, jak ten troglodyta (no, może to określenie nie było zbyt adekwatne, ale oddawało jego odczucia) go poniża. A musical miał być początkiem szkolnej popularności! Jeszcze raz się szarpnął, ale to nic nie dało. Facet, jak na takiego cherlaka, miał sporo siły.
-A idź, szczurze laboratoryjny –mierny prześladowca w stroju porno kozy spojrzał na niego z czymś, co Viserys określiłby jako obrzydzenie, i puścił.
Młody smok ze wszystkich sił starał się nie dopuścić do tego, by łzy popłynęły mu po policzkach. Nie teraz, nie przy wszystkich. Starczy upokorzeń na jeden dzień.
Schylił się, by podnieść książkę, wyprostował się i przygładził włosy. Przez to całe zajście z adoptusem trochę się rozczochrał. Usiadł pod ścianą, ignorując rozbawione spojrzenia ludzi i udawał, że wrócił do lektury. Ale nie był w stanie czytać. Jego myśli były rozognione, wciąż powracały do dopiero co doznanego upokorzenia i adoptusa, który rozbudził smoczy ogień nienawiści.
W międzyczasie Renly Baratheon zszedł ze sceny, a profesor Catelyn Tully wywołała kolejną osobę.
-Loki Laufeyson! –rozległ się jej donośny, nieco już znudzony głos. Na te słowa adoptus przylizał okropne czarne włosy (Viserys uważał, że są równie atrakcyjne co włosy Severusa Snape’a - czyli obleśne), poprawił zieloną pelerynę (prawie w odcieniu wymiocin), założył idiotyczny kozi hełm i pewnym krokiem wyszedł na scenę. Viserys poczuł, że ogień nienawiści płonie coraz mocniej, a teraz jego obiekt miał imię- Loki Laufeyson (uznał je za śmieszne i głupie). Chciał, by adoptus oniemiał. Żeby się okazało, że jest zupełnym beztalenciem. Pragnął tego jak niczego na świecie. Ale tego dnia los nie był łaskawy dla Viserysa Targaryena. Loki miał wspaniały, donośny głos, nawet nie potrzebował mikrofonu. Tańczył, kręcił się, wymachiwał jakąś dziwną dzidą, jego peleryna falowała, a to wszystko było denerwująco doskonałe. Oto przeciwnik godny smoka.
Viserys z niepokojem zerknął na tekst. Teraz presja była jeszcze większa. Wszystko musi być perfekcyjne, wszystko. Wyciągnął lusterko i spojrzał na swoje złotosrebrzyste pukle. Po lekkiej korekcie wyglądały idealnie (jak zwykle). Miał nadzieję, że w wyniku długiego oczekiwania rozśpiewanie się nie pójdzie na marne i jego głos będzie równie wspaniały co włosy.
Loki Laufeyson zakończył, ukłonił się i zszedł ze sceny, posyłając Viserysowi triumfujący uśmiech. Bezczelność. Jeszcze dziś napisze w pamiętniku o swojej niechęci do tego człowieka. O tak, zrobi to z pewnością.
-Viserys Targaryen! –odczytała profesor Tully.
A więc jednak. Ta chwila nadeszła. Chyba nie widać, że trzęsą mu się kolana? Niepewnie podszedł do mikrofonu i spojrzał na jury.
Oto za stołem, tuż obok profesora Oberyna Martella, siedział jego brat Rhaegar. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy? On na pewno nie dopuści do tego, by Viserys otrzymał role, żeby nikt nie posądził go o nepotyzm. Jest honorowy. W takim razie zostaje mu oczarowanie profesor Tully i profesora Martella. Niedobrze. Przełknął nerwowo ślinę. Przyjście na to przesłuchanie zaczynało wyglądać na jedną z głupszych decyzji, jakie w życiu podjął. Czuł, że kolana mu miękną i nie może się ruszyć pod surowym spojrzeniem profesor Tully i wyczekującym profesora Martella. Spojrzenia Rhaegara było zbyt nieobecne, by się nim przejmować. Chyba nawet nie zauważył, ze na scenie stoi jego brat.
Cisza przedłużała się, a on nie mógł wykrztusić z siebie słowa.
-Zamierzasz śpiewać, czy przyszedłeś tu tylko postać?- Oberyn Martell uśmiechnął się, ale Viserys odczuł to jako najgorszą naganę. Jednak coś w nim się poruszyło. Nie może zmarnować swojej jedynej szansy na poprawę marnego losu. Wziął głęboki oddech i zaczął śpiewać. W miarę jak kolejne dźwięki wydobywały się z jego gardła, czuł się coraz swobodniej. Cały stres gdzieś zniknął i teraz liczyło się tylko jedno - zaśpiewać najpiękniej jak potrafi.
Poszukał wzrokiem adoptusa. Był tam, siedział na schodach. I patrzył prosto na niego. Do Viserysa nagle dotarło, że nie on jeden, ale ku jego zdziwieniu, wcale go to nie krępowało. Zrozumiał, że inni odbierają jego śpiew jako anielską muzykę. Poczuł, że ma nad nimi władzę. Spojrzał adoptusowi prosto w zielone oczy, zawierając w tym całą swoja nienawiść, triumf i jeszcze trochę nienawiści. Loki odwzajemnił spojrzenie. Uśmiechał się, ale wcale nie złośliwie. Viserys uznał to za sukces. Rozejrzał się po auli. Margaery Tyrell ocierała łzy, jej brat Loras z przejęciem wpatrywał się w scenę, nie zwracając uwagi na to, że Renly właśnie robił z jego włosami coś dziwnego. Wyraz twarzy Thora, zazwyczaj nieskażony inteligencją, teraz wskazywał na to, że muzyka dotarła do najgłębszych zakamarków jego duszy. Nawet Joffrey Lannister powstrzymywał się od złośliwych komentarzy, choć wciąż coś zapisywał w swoim notesie.
Viserys skończył śpiewać. Uśmiechnął się szeroko, niesamowicie szczęśliwy. Nie wiedział, że śpiew daje tyle radości. I władzy, a a władza dawała dodatkową radość.
Cała sala zaczęła klaskać. W oku Viserysa zakręciła się łza szczęścia. Klaskał Loki, klaskali Loras, Margaery i Cersei, klaskała nawet zazwyczaj oszczędna w okazywaniu uznania profesor Tully. Klaskał wreszcie Rhaegar, który przebudził się ze swojego zamyślenia i z rumieńcami wzruszenia i zamglonymi oczami pierwszy raz od miesięcy patrzył wprost na brata.
Viserys ukłonił się nisko.
Życzymy
wszystkim wesołych świąt i szczęśliwego końca świata. Z tej okazji macie Theona
w czapce Mikołaja.